czwartek, 30 grudnia 2021

Kobiety z obrazów – Małgorzata Czyńska

Myślę, że ta książka trafi do serc nie tylko osób interesujących się sztuką. Jest pełna smaczków, ciekawostek, a przecież to lubimy – odkrywać drugie dno, zerkać za kulisy, poznawać genezę – w tym przypadku znanych dzieł sztuki i szukać źródeł natchnienia wielkich artystów.


Tytuł sugeruje, że czytelnik będzie miał styczność z historiami artystek, muz i modelek, ale poprzez nie docieramy także do życiorysów znanych malarzy, twórców sztuki i nauki.

Lektura tej książki to fascynująca przygoda. Zaspokaja ciekawość wszystkich, którzy lubią dociekać co, kiedy, dlaczego, z kim? Odkrywać słabości, obsesje, ale i pasje twórców znanych z podręczników szkolnych, albumów malarstwa, czy poprzez dzieła sztuki podziwiane w galeriach i muzeach świata.

Wiele przedstawionych historii było mi mniej lub bardziej znanych z innych biografii, czy opracowań, ale nie zaburzyło to w żadnej mierze przyjemności z lektury. Świadczyć to może tylko o sprawnym piórze autorki – brawo!

Wydawnictwo jest też ilustrowane, choć przyznam, że wielokrotnie przerywałam lekturę, aby odszukać dodatkowe reprodukcje, czy fotografie w Internecie. Uznaję to jednak za dodatkowy atut „Kobiet z obrazów” – inspirujący i zachęcający do poszerzania swojej wiedzy.

Gorąco polecam i z przyjemnością sięgnę po część drugą książki.

A do fotograficznej aranżacji tej książki pozwoliłam sobie użyć portret wykonany przez Asię a Piece of Paper techniką papierowej wyklejanki. 
Inne Jej prace możecie obejrzeć tutaj: A Piece of Paper

Dziewczyna z gór – Małgorzata Warda

Pewnej sierpniowej nocy z rodzinnego domu ginie 11-letnia Nadia. Poszukiwania nie dają efektu, potencjalny porywacz nie odzywa się. Dziewczynka dosłownie przepada bez śladów. Jej rodzice przez całe lata z nadzieją, ale też rujnowani emocjonalnie rozpaczą, czekają na jakikolwiek znak, co stało się z ich dzieckiem. Czekają na Nadię żywą… Olga i Michał jeszcze przed jej narodzinami podjęli się pełnienia funkcji rodziny zastępczej dla dzieci porzuconych, z rodzin dysfunkcyjnych. Ich pierwszym podopiecznym był Jakub, nastolatek ze skrajnie traumatycznymi przeżyciami, których doświadczył w poprzedniej rodzinie zastępczej. Chłopak okrutnie zraniony, z którym od początku kontakt był bardzo utrudniony.


Historię poznajemy z perspektywy narracji prowadzonej przez Nadię. Nadię już dorosłą, bo 25-letnią. Od pierwszych stron książki wiemy, że Nadia żyje, i że wciąż (!!!) jest ze swoim porywaczem. Dlaczego? To właśnie cała tajemnica tej niesamowicie wciągającej powieści.

„Dziewczyna z gór” oscyluje wokół problematyki mechanizmów zachodzących w psychice człowieka w sytuacjach kryzysowych. Porusza też wątek funkcjonowania rodzin zastępczych w Polsce.

Istotnym tłem powieści jest bieszczadzka natura – dzika, ustronna, tajemnicza. Bieszczady jako ostoja dzikich zwierząt i schronienie dla ludzi szukających odosobnienia, swojej ścieżki w życiu, uciekających, pragnących zagubienia…

Świetnie się czyta, trzyma w napięciu. I nieustannie stawia czytelnika przed pytaniem: czy ze zła może narodzić się dobro? 

Warto dodać, że pierwsze wydanie powieści (2018 rok) nie zapowiadało jej kontynuacji, choć zakończenie jest dość otwarte. Doczytałam, że w roku 2021 autorka napisała dalszą część „Dziewczyny z gór”, nadając pierwszej podtytuł „Tropy”, a drugą sygnując „Śniegi”. Zdecydowanie mam ją w czytelniczych planach już na nowy rok :)

poniedziałek, 27 grudnia 2021

Rzeczy, które czynimy z miłości – Kristin Hannah

„Rzeczy, które czynimy z miłości” to książka o rodzinie. O tej, w której wzrastamy przychodząc na świat i o takiej, którą chcielibyśmy sami stworzyć. Powieść dotyka problematyki różnych odcieni macierzyństwa, w tym w sposób szczególny, niespełnionego. 


Dla nastoletniej Lauren, dorastającej obok toksycznej, niestabilnej emocjonalnie matki, rodzina to przekleństwo. Z kolei dla przeżywającej kryzys małżeński Angie – siła, wsparcie i zrozumienie.

Angie i Lauren – główne bohaterki powieści Kristin Hannah – to dwie kobiety, które dzieli właściwie wszystko: wiek, doświadczenie życiowe, sytuacja rodzinna, status społeczny. A mimo to ich ścieżki przecinają się i splatają. Rodzi się między nimi przyjaźń, która stopniowo ewoluuje w silną więź emocjonalną. Angie i Lauren mogą sobie wzajemnie ofiarować to, czego każdej z nich brakuje. Różnice nie zawsze dzielą, czasami są podparciem dla nowych relacji.

Kiedy sięgam po książkę sygnowaną nazwiskiem Kristin Hannah wiem czego się spodziewać – emocji, wzruszeń, historii pisanych życiem. I choć bywa, że fabuła trąca zbytnim sentymentalizmem, świadoma powyższych cech, z lekturą spędzam miły czas – dokładnie taki jakiego oczekiwałabym po lekkiej literaturze obyczajowej. Niestety w przypadku „Rzeczy, które czynimy z miłości” mam pewien dyskomfort. Historia wydawała się mi zbyt przewidywalna, zbudowana na oklepanych schematach i niestety obudowana bardzo płytkimi konstrukcjami psychologicznymi bohaterów. Ale oczywiście nie skreślam autorki z kręgu przeze mnie lubianych. Nadal będę czytała Jej powieści, mając w pamięci te według mnie najlepsze: Słowika, Wielką samotność, Gdzie poniesie wiatr i Nocną drogę.


Zapisane cytaty:

„Rodzicielstwo jest sportem drużynowym.”

„Miłość może pomóc nam przejść przez najtrudniejsze doświadczenia życiowe.”

„Poczucie straty zmienia kobietę.”

niedziela, 19 grudnia 2021

Almond – Won-Pyung Sohn

Yunjae to piętnastolatek, dla którego empatia „to tylko nic nieznaczący zlepek liter w druku”. Cierpi na aleksytymię, nie potrafi nazwać, rozumieć, ani wyrażać emocji. Nie rozpoznaje tego, co czuje w danej chwili. Matka, pragnąc by był „zwyczajny”, nie wyróżniał się od innych, uczy syna definicji konkretnych uczuć, objaśnia jakim sytuacjom, czynom i gestom przypisywać strach, radość, szczęście, smutek, gniew. Tak jakby wpajała mu reguły pisowni, czy zasady tabliczki mnożenia. Ale czy uczucia można poddać takim ścisłym prawidłom? Yunjae nie jest świadomy, jak dużą stratą dla niego samego jest brak uczuć, jego mózg jest zwyczajnie niezdolny do ich odczuwania.


Wszystko zaczyna się zmieniać, gdy najbliższe mu osoby w wyniku tragicznych wydarzeń znikają z jego codzienności, a w świat nastolatka wkraczają Gon i Dora. To oni stają się nośnikami uczuć, z którymi przyjdzie mu się zmierzyć. Gon to zasobnik negatywnej energii, gejzer emocji gwałtownych, brutalnych. Dora – delikatność, piękno duszy, szczęście i nadzieja.

Ta książka uświadamia jak ważny w życiu każdego człowieka jest prawidłowy poziom świadomości emocjonalnej. Jak trudne jest egzystowanie bez umiejętności rozpoznawania własnych uczuć i jak bardzo z tego powodu zaburzony może być kontakt z otoczeniem. Porusza także problematykę ostracyzmu wobec różnych form odmienności, piętnowania osób wyróżniających się w społeczeństwie.

Powieść napisana jest w pierwszej osobie, narratorem jest Yunjae, dzięki czemu czytelnik pozostaje z nim w bardzo bliskiej relacji. To niesamowite, że książka, której głównym tematem jest brak uczuć, tymi uczuciami aż kipi. Razem z Yunjaem zaczynamy zadawać sobie pytanie: Co nami tak naprawdę kieruje: serce, czy mózg? Gdzie zlokalizowane są uczucia? Mózg jest siłą sprawczą naszych działań, ale czy możemy przejść przez życie pozbawieni serca/uczuć?

„Almond” zaprasza do refleksji nad własną uczuciowością i zdolnością do empatii, a także naszego zrozumienia dla odmienności.

Dziękuję Wydawnictwu Mova 
za zaproszenie do lektury tej wyjątkowej powieści.



Zapisane cytaty:

„Los to siłą, która odgrywa wielką rolę we wszelkiej niesprawiedliwości tego świata.”

„Gdy ktoś smuci się twoim smutkiem, to powód do radości. Dwa negatywy dają pozytyw.”

„Ludziom należy pomagać, pod warunkiem że nikomu nie czynisz przy tym krzywdy.”

„Człowiek w końcu zawsze spotyka tych, których powinien spotkać. Bez względu na to, jak toczy się jego życie.”

„Ludzie są tak zaprojektowani, żeby żyć dalej mimo wszystko.”

„Poznanie własnych uczuć nie zawsze jest miłe.”

„Ludziom jaśnieją oczy, gdy mówią o tym, co kochają.”

„Ludzie ignorują tragedie rozgrywające się gdzieś daleko, bo nic nie mogą zrobić, ale też nie reagują, gdy do tragedii dochodzi pod ich nosem, bo się boją.”

„Ludzie nie są wstanie znieść, gdy ktoś się wyróżnia.”

czwartek, 16 grudnia 2021

Sierota z Warszawy – Kelly Rimmer

Kelly Rimmer już w powieści „Tego ci nie powiedziałam” dała poznać się jako autorka wrażliwa na historię okupowanej Polski. Należą się Jej ukłony za wnikliwy researcher, który poprzedził napisanie „Sieroty z Warszawy”.


Fabuła – losy fikcyjnych bohaterów, Romana i Emilii oraz ich rodzin, utkane są na kanwie wydarzeń nierozerwalnie identyfikowanych z wojenną historią stolicy Polski: powstania w getcie żydowskim w 1943 roku i powstania warszawskiego w 1944. W postaciach innych bohaterek: Sary i jej przełożonej Matyldy odzwierciedlone są natomiast cechy i czyny pani Ireny Sendlerowej, pielęgniarki, kierowniczki referatu dziecięcego Rady Pomocy Żydom. Kobiety, która z bohaterstwem organizowała pomoc żydowskim dzieciom. To tak neutralnie brzmi: „organizowała”, gdy tymczasem były to skomplikowane działania, zagrażające realnie życiu osób zaangażowanych w wyprowadzanie żydowskich dzieci z getta.

Obrazowo oddane są wstrząsające i surrealistyczne w swym bestialstwie realia „życia” za murem zamkniętej dzielnicy żydowskiej. Piekło przesiąknięte złem w najczystszej postaci.

Ta książka nie odkryła przede mną czegoś nowego – czytam dużo literatury tematycznie związanej z tym okresem, zarówno beletrystyki, jak i wydawnictw dokumentalnych, czy historycznych. Nieustannie też miałam przed oczami sceny z filmów: „Pianista”, „Miasto 44”, „Korczak”, a mimo to, nie pozostawałam obojętna na opisywane w niej nieludzkie okrucieństwo. Zgadzam się też z Kelly Rimmer, która w posłowie napisała: „Dobra historyczna powieść winna wzbudzać ciekawość i popychać do zdobywania wiedzy”. „Sierota z Warszawy” spełnia te założenia idealnie.

Wszyscy trwamy w oczekiwaniu na nadejście pięknego bożonarodzeniowego czasu i z pewnością szukamy w naszych lekturach pozytywnych emocji. Ale ta powieść, opisując czasy nieludzkie, spychające człowieczeństwo w otchłań, pielęgnuje pierwiastki dobra. Nie pozbawia wiary w ludzi niosących nadzieję, otwierających serca dla krzywdzonych.


Zapisane cytaty:

„Ludzki duch to coś niesamowitego. Nic nie dorówna jego sile – miażdżony w uścisku rzadko się łamie.”

„[…] samotność jest trudna, ale nieskończenie gorszy od niej jest żal spowodowany utratą bliskiej osoby.”

„Czasem w życiu można pójść na kompromis, a czasem nie

„Nigdy nie bój się spróbować czegoś nowego.”

„Każdego coś ogranicza. Taki już jest ten świat.”

niedziela, 5 grudnia 2021

Diane Chamberlain – Małe miasto, wielkie kłamstwa

Każda społeczność ma swoje tajemnice. Także powieściowe, niewielkie miasteczko Edenton, znane z historycznego wydarzenia, tzw. „Edenton Tea Party”. W 1773 roku mieszkanki miasta, na wzór „The Boston Tea Party” zaprotestowały przeciwko nałożonym przez angielskiego króla Jerzego podatkom na herbatę.

Co ma ów protest polityczny do powieści, którą chcę Wam dzisiaj polecić?

Otóż wydarzenie to jest głównym motywem obrazu, który z kolei stanowi kluczowy element, scalający losy dwóch młodych kobiet, żyjących w dwóch różnych przestrzeniach czasowych.

W 2018 roku Morgan Christopher nieoczekiwanie zostaje warunkowo zwolniona z więzienia, do którego trafiła w wyniku życiowych błędów. Ma za zadanie wykonać renowację wyjątkowego malowidła, a w pakiecie kuszące zabezpieczenie materialne. Kolejne etapy przywracające świetność zniszczonego obrazu, odkrywają jego zaskakujące elementy. W Morgan rodzi się fascynacja autorką dzieła i jej nieznanymi losami. Zaczyna podążać jej śladem, by odkryć tajemnicę sprzed lat, a także by odnaleźć sens własnego życia.

Obraz pochodzi z roku 1940, kiedy to młodziutka, utalentowana malarka Anna Dale, wygrywa rządowy konkurs na malowidło ścienne, które ma ozdobić wnętrze miejscowej poczty. Obarczona osobistym dramatem kobieta spotyka się z mieszanym przyjęciem. Jedni otwierają się na nią z serdecznością, inni, w tym miejscowy artysta… nie ukrywają niechęci.

Narracja jest przemyślana i prowadzona dynamicznie – naprzemiennie poznajemy losy Anny i Morgan, a kolejne ich odsłony zaczynają tworzyć fascynującą całość. W książce ciekawie i realistycznie ukazane są etapy pracy konserwatorskiej nad renowacją dzieła malarskiego. Poruszona jest też problematyka podziałów rasowych, silnie obecnych w amerykańskim społeczeństwie w latach 40-tych.

To opowieść o kobietach pełnych pasji. Wrażliwych, ale niepozbawionych siły. Czasami błądzących i popełniających błędy, ale potrafiących się odbudować. Piękna historia!


Zapisane cytaty:

„Nigdy nie bój się spróbować czegoś nowego.”

„Każdego coś ogranicza. Taki już jest ten świat.”

niedziela, 28 listopada 2021

Koronkowa robota – Cezary Łazarewicz

"Człowiek potrafi [...] dźwigać ciężar życia, chociaż przekracza on jego siły."

„O Gorgonowej słyszałem od dziecka” – tak rozpoczyna swój reportaż Cezary Łazarewicz, a ja mogłabym powiedzieć to samo. Wydaje się mi, że od zawsze wiedziałam o tej najgłośniejszej sprawie kryminalnej II Rzeczypospolitej. Oczywiście oglądałam też głośny film „Sprawa Gorgonowej” z 1977 roku w reżyserii Janusza Majewskiego, ze wspaniałą rolą Ewy Dałkowskiej w tytułowej roli. Pomimo znajomości faktów, okoliczności tej bulwersującej sprawy i jej finału, reportaż czytało się mi wyśmienicie! Niczym najlepszy, klasyczny kryminał.


Łazarewicz skrupulatnie przywołuje przebieg wydarzeń tragicznej nocy z 30 na 31 grudnia 1931, kiedy w brzuchowickiej willi znanego lwowskiego architekta Henryka Zaremby, w bestialski sposób zostaje zabita jego córka Lusia. Zabiera nas na niekończące się rozprawy procesu karnego i kolejne wizje lokalne. Wraz z nim czytamy ówczesną prasę, która żyła morderstwem. Za sprawą jego doskonałego reporterskiego pióra, chłoniemy atmosferę ulicy – ulicy, która była żądna krwi, która niemalże na drugi dzień po morderstwie krzyczała bezrefleksyjnie jednym głosem: ZABIŁA!

Siłą tego reportażu jest z pewnością bezstronność autora, ale i doskonałe oddanie ducha epoki, społecznych nastrojów, stylu życia. To także ukłon w stronę ludzi ówczesnej nauki, których badania i odkrycia przyczyniały się do rozwoju kryminalistyki.

Podczas lektury nasunęła się mi porażająca refleksja: sto lat temu nie było Internetu, nie było telewizji, nawet radio było luksusem dostępnym lepiej sytuowanym Polakom. A jednak, jakbyśmy to teraz powiedzieli, „hejt” miał się w najlepsze. Tak zwana opinia publiczna linczowała, piętnowała i wydawała wyroki z równie okrutną siłą jak dzisiaj, gdy byle informacja w minutę okrąża świat.

Imponuje praca archiwistyczna, jaką musiał wykonać autor przy gromadzeniu materiałów do tej książki. Imponuje też szacunek, jakim obdarzył żyjące osoby bliskie Ricie Gorgonowej – skazanej za tę zbrodnię. Poruszająca jest też część książki poświęcona dalszym losom jej rodziny.

Porywający, dynamiczny reportaż. Gratka dla fanów gatunku, ale też wielbicieli kryminałów, czy też po prostu epoki – dwudziestolecia międzywojennego w Polsce.

Ale czy można było oczekiwać czegoś innego po zdobywcy Nike 2017 za równie doskonały reportaż „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka.”? 
Polecam!

piątek, 26 listopada 2021

Tadeusz Konwicki – Bohiń

Akcja tej mikroskopijnej powieści umiejscowiona jest na litewskiej prowincji, gdzie „minuty wloką się jak godziny, a godziny jak tygodnie”. Wieści ze świata dochodzą z częstotliwością przywożonych z Warszawy raz na miesiąc czasopism, wszystko dzieje się od czasu do czasu i w dodatku niespiesznie. Społeczeństwo tkwi zmrożone marazmem po nieudanym powstaniu styczniowym i wzrastającej o nim i jego uczestnikach legendzie.


Konwicki snuje wyobrażoną biografię swojej babki - Heleny, która od 1863 roku mieszka w podupadłym dworku, wraz z ojcem pogrążonym od śmierci żony w milczeniu. Główna bohaterka wciąż opłakuje narzeczonego, który poległ w powstaniu styczniowym. Osią fabularną powieści jest płomienne uczucie, które zupełnie nieoczekiwanie zawładnie Heleną – zdawałoby się stateczną trzydziestolatką, postrzegającą siebie w kategoriach kobiety... starej, której życie już właściwie przeminęło!

Konwicki, w typowym dla siebie stylu, sugestywnie kreśli obraz pięknej i wrażliwej, kobiety, momentami natchnionej, pełnej sprzecznych uczuć osobistych, ale z silnie rozwiniętym poczuciem niezależności. Książka wybrzmiewa jej wewnętrznymi monologami, poszukiwaniem sensu w codzienności i sensu w życiu.

Z przyjemnością po latach powróciłam do autora, którego namiętnie czytałam w studenckich czasach. „Bohiń” mi jakoś wówczas umknęła.

„Bohiń” to opowieść o przemijaniu pewnego świata – przesiąkniętego duchem patriotycznym i romantyczną tradycją popowstańczą. Nie sposób też współczesnemu czytelnikowi uciec od świadomości dokąd ów świat zmierza, z czym za kilka, kilkadziesiąt lat przyjdzie się mu zmierzyć. Myślę, że właśnie dlatego autor zamieścił epizody związane z postaciami o znamiennych nazwiskach: zagubionym chłopcem Piłsudskim, czy kostropatym urzędnikiem carskim Dżugaszwilim…

Konwicki nie znał losów swojej babki. „Bohiń” to tylko projekcja jego wyobraźni. Powieść ma według mnie głębsze przesłanie. Budzi w czytelniku własną tęsknotę za rodzinnymi korzeniami, historią własnych przodków.

No bo sami powiedzcie: czy ktoś z Was wie o czym marzyła jego własna prababcia? Jakie czytała książki? Co ją śmieszyło? Co było sensem jej życia?


Zapisane cytaty:

Bo to był mężczyzna, a po co mężczyźnie uroda?

Życie wlokło się jak furmanka chłopska po piaszczystej drodze, a teraz raptem runęło na łeb, na szyję.

niedziela, 21 listopada 2021

Sanatorium Zagłada – Max Czornyj

Naiwny romantyk? Szaleniec? Idealista? Chory umysłowo? Czy może Don Kichot swoich czasów, bezkrytycznie wierzący w dobro, piękno i szlachetne intencje ludzi? Kim był książę Lew Wilcek, który decyzją swojego ojca, arystokraty, chowany był w zamknięciu na otaczający świat. Poznaje go za sprawą literatury, filozoficznych traktatów, fotografii, czy wytworów sztuki, ale nigdy ten 33-letni mężczyzna nie opuszcza pałacu. Jego mentalność zdaje się tkwić w zamierzchłej epoce belle époque. Tymczasem trwa piekło II wojny światowej, a brutalna rzeczywistość konfrontuje Wilcka z jego wyidealizowaną wizją świata.


Choć często powtarza: „Niczemu się nie dziwić”, to jednak w zdumienie wprowadzają go zależności i mechanizmy determinujące codzienność w miejscu, do którego trafia – Zakładu dla Umysłowo i Nerwowo Chorych w Kobierzynie, a więc tytułowego „Sanatorium Zagłady”. Gubi się w międzyludzkich relacjach i uczuciach. Nie mniej podskórnie czuje, że należy działać i żyć w zgodzie z samym sobą.

Czornyj wykreował szalenie ciekawą postać, która prowadzi nas przez odwieczne pytania o etykę DOBRA i ZŁA. Lektura tej powieści miejscami przypomina traktat filozoficzny. Rodzi się pytanie – kto tu jest szalony? Szczerze wierzący w człowieczeństwo Książę, czy zastany przez niego po wyrwaniu z narzuconej izolacji świat ogarnięty niewyobrażalnym złem?

Porażające są opisy zderzenia Księcia z okrucieństwem wojennej zagłady w tytułowym „sanatorium”, gdzie w latach 1940 – 1943 roku sukcesywnie dokonywano „likwidacji” przebywających tam pacjentów. Autorem nieludzkiego procederu był ówczesny dyrektor szpitala Alex Kroll, który NIGDY nie poniósł żadnych konsekwencji za swoje czyny. Choć nie znana jest data jego śmierci, prawdopodobnie dożył lat 70-ych XX wieku. Szeroko opisano to w reportażu „Do zobaczenia w niebie”, który warto przeczytać jako uzupełnienie przedstawionego w powieści tła historycznego.

Powieść wyjątkowa, której trzeba poświęcić czas, którą trzeba przemyśleć. I której nie powinno się przeoczyć.



Zapisane cytaty:

Wolność jest immanentną cechą człowieczeństwa.

Czy wiedząc, co się wydarzy, w ogóle można chcieć żyć? Może lepiej z czystą głową nieustannie snuć plany?

Jak dobrze być z drugim człowiekiem.

Czy trzeba być szalonym, aby być po prostu człowiekiem?

Ciało jest tylko kostiumem karnawałowym[…] W życiu odgrywamy swoje role, a potem znikamy, nie mogąc ocenić, czy zabawa w ogóle się nam podobała.

Rodzimy się, by się pożegnać, żegnamy się każdego dnia z każdą napotkana osobą i każda z tych osób żegna się z nami, choć nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Miłość wyklucza zło.

poniedziałek, 15 listopada 2021

Była sobie rzeka – Diane Setterfield

„Coś wisi w powietrzu” – mówimy, gdy prześladuje nas przeczucie o niezrozumiałym źródle. Tak też mówią kolejni bohaterowie powieści Diane Setterfield, gdy w gospodzie Pod Łabędziem, tuż nad brzegiem Tamizy, pojawia się mężczyzna z na wpół utopioną dziewczynką… Dziecko, cudem wydarte rzece, rozbudzi w trzech rodzinach nadzieję… Zaś za każdą z nich kryje się przejmująca i poruszająca najgłębsze emocje historia związana bezpośrednio ze stratą.


Początkowo musiałam dość uważnie czytać kolejne „opowieści”, aby wgłębić się w bogatą stylistykę całej historii. Pojawia się też dużo istotnych dla akcji bohaterów, i warto przyswoić sobie ich nietuzinkowe osobowości oraz intrygujące losy.

Ten początek, to też czas, który trzeba dać sobie samemu, aby wejść w specyficzną nastrojowość narracji autorki – gawędziarski sposób opisywania świata jest tutaj bardzo bliski baśni (oczywiście dla dorosłych). Sama zaś fabuła miejscami toczy się na granicy świata realnego i magicznego, a bywa, że meandruje niczym tytułowa rzeka… Ale spokojnie – gdy już dobrze poczujemy się w klimacie powieści, naprawdę trudno oderwać się od lektury, i od tego, co stanowi jej clou: a więc kim tak naprawdę jest znaleziona w rzece dziewczynka? Która z rodzin ma do niej pełne prawo?

W książce pięknie sportretowani są zwyczajnie dobroduszni ludzie, których postępowanie wynika z hołdowania najważniejszym wartościom takim jak: rodzina, miłość, szacunek i troska wobec potrzebujących, pracowitość, wrażliwość na krzywdę, poświęcenie w imię dobra wyższego. Ale jak to w baśni, gdzie istotą jest motyw walki dobra ze złem – są też czarne charaktery i ów podział w „Była sobie rzeka” jest bardzo czytelny.

Niesamowicie zaintrygował mnie jeszcze jeden aspekt w książce. Otóż nie ma w niej jednoznacznie wyznaczonych ram czasowych, ale bardzo łatwo jest sobie samemu określić. Kilka razy wspomniane jest w rozmowach bohaterów o „niedawnych” publikacjach niejakiego Darwina na temat „rzekomego” pochodzenia człowieka od małpy („O powstawaniu gatunków” było po raz pierwszy opublikowane w 1859 roku).

Ale najbardziej pasjonujące są fragmenty poświęcone… fotografii. Przed zamieszczeniem tego wpisu zrobiłam króciutkie „klik” swoim telefonem i w jednej chwili miałam gotową fotkę, którą teraz zamieszczam przy opisie książki. W powieści natomiast przenosimy się do czasów, gdy portretowane osoby musiały wytrwać w bezruchu 15 sekund… Fotografia powstawała w wyniku techniki kolodionowej, polegającej na naświetleniu w aparacie fotograficznym szklanej płyty pokrytej odpowiednimi chemikaliami. Diane Setterfield stworzyła wspaniały wątek odnoszący się do historii fotografii, i w ogóle do fotografii jako magii mającej moc zatrzymania czasu!

„Była sobie rzeka” to zaproszenie do teatru wyobraźni. Przyjmijcie je!


Zapisane cytaty:

Są historie, które można opowiadać na głos, i takie, o których się mówi szeptem, lecz są i takie, które pomija się milczeniem."

To, że coś jest niemożliwe, nie znaczy, że się nie zdarzy.

Dzieci nie są pustymi naczyniami [...] Nie można ich modelować, jak się rodzicom żywnie spodoba. Rodzą się z własnym sercem i nie da się go odmienić, choćby człowiek przelał w nie całą swoją miłość.

Są rzeczy, które nie mają ceny, a najważniejszą z nich jest rodzina.


niedziela, 7 listopada 2021

Miałam szczęśliwe życie. Ostatnia z Branickich – Anna Branicka-Wolska

Ta książka to gratka dla osób lubiących książki wspomnieniowe, pamiętniki, czy też historię pisaną wielkimi wydarzeniami XX wieku. Anna Branicka-Wolska, przed wojną hrabianka, córka Adama Branickiego, ostatniego właściciela Wilanowa, zaprasza w świat swojego dzieciństwa i młodości.


Niezwykle ciekawe są jej przedwojenne wspomnienia związane z miejscem wyjątkowym, wpisanym na trwale w dziedzictwo kulturowe Polski – siedzibą Muzeum w Wilanowie, które dla pani Anny było… domem rodzinnym.

Muzeum wilanowskie jest najstarszym polskim muzeum sztuki. Założone zostało w 1805 roku z inicjatywy ówczesnych właścicieli Aleksandry i Stanisława Kostki Potockich. Kolejni właściciele z rodu Potockich, a później Branickich – w tym rodzice autorki – udostępniali wnętrza pałacu zwiedzającym. Opiekowali się tym miejscem, strzegli kulturowego dziedzictwa pozostawionego w spadku po przodkach.

Anna Branicka-Wolska opowiada o codziennym życiu w Pałacu, ale też przybliża ciekawostki związane z przedwojenną arystokracją. Beztroskie, sielskie życie młodziutkiej hrabianki przerwała bezpowrotnie II wojna światowa.

W książce znajdziemy relację, co działo się w Pałacu w czasie wojennej pożogi, Powstania Warszawskiego i wreszcie powojenne losy rodziny. Rodziny wypędzonej z własnego domu, pozbawionej prawa do godziwego życia. Rodziny, która pomimo swojego bogactwa poznała smak nędzy, niewoli i odrzucenia.

Jakże prawdziwie brzmią słowa Anny Branickiej-Wolskiej: „Niczego, co materialne, nie można być w życiu pewnym, bo żadne, nawet największe bogactwo nie zabezpiecza człowieka przed zmiennymi kolejami losu.”

Pomimo trudnych losów, wspomnienia pani Anny przepełnione są ciepłym optymizmem. Godnością, kulturą. I miłością.


Zapisane cytaty:

„Nigdy się nie wie dokładnie, że właśnie w danym momencie przekracza się jakiś ważny próg w swoim życiu. Tę wiedzę zyskuje się dopiero później, patrząc z perspektywy czasu i nabytego doświadczenia.”

„Nigdy nie wiemy, kiedy kogoś ukochanego widzimy po raz ostatni. Ta wiedza zawsze przychodzi później i wtedy rozpaczliwie próbujemy wygrzebać z zakamarków pamięci wszystkie, najdrobniejsze nawet szczegóły tego spotkania.”

sobota, 6 listopada 2021

Narzeczona nazisty – Barbara Wysoczańska

Właściwie ta książka mogłaby być jednym z wielu romansów rozgrywanych w scenerii Europy końca lat trzydziestych i w okresie II wojny światowej. Oto piękna i rezolutna studentka germanistyki Hania Wolińska, smakuje ekskluzywny świat niemieckiej arystokracji, za sprawą pełnienia w czasie wakacji roli damy do towarzystwa hrabiny Irene von Richter. Poznaje jej wnuka, przystojnego Johanna von Richtera. Młodzi, zauroczeni sobą, mogliby opływać w luksusy, i żyć długo, i szczęśliwie.
Mogliby. Gdyby nie pan Adolf Hitler, opętane ideologią narodowego socjalizmu niemieckie społeczeństwo, i wszystko co wydarzyło się wraz z datą 1 września 1939 roku. Ciężar rasistowskiej, zbrodniczej polityki władz niemieckich kładł się cieniem na związku Hani i Johanna.


Ale na szczęście ta książka nie jest „tylko” dobrze napisanym wojennym romansem. Wielokrotnie powtarzam, że szalenie cenię w literaturze dobry research, dzięki któremu czuć w niej po prostu PRAWDĘ, dogłębną znajomość tematu, dobre oddanie realiów epoki i nastrojów społecznych, w tym przypadku końca lat 30-tych w Niemczech i Polsce. Szczególnie sugestywnie zobrazowana jest na kartach powieści atmosfera Monachium, które jawi się niczym soczewka ówczesnego narodu niemieckiego wykonującego „groteskowy taniec pod dyktando obłąkanego szaleńca”.

Kiedy czytam książki przywołujące lata rodzenia się i rozkwitu nazizmu, powracają do mnie pytania: jakim cudem, JAKIM? Hitlerowi udało się wciągnąć w spiralę nienawiści rzesze swoich rodaków? Dlaczego europejskie mocarstwa właściwie bez mrugnięcia okiem, grały żałobną pieść pisaną jego partyturą czystego ZŁA?

Bardzo dobry debiut pani Wysoczańskiej, która w jednym z wywiadów deklarowała: „zawsze byłam zakochana w historii, a szczególne spektrum mojego zainteresowania stanowią lata 20. i 30. XX wieku, jak i historia najnowsza.” Cieszy mnie to niezmiernie, bo daje nadzieję, na kolejne, równie pasjonujące powieści.

Mam jedno zastrzeżenie. Uważam, że zbyt dużo faktów z fabuły zdradza opis książki z tyłu okładki. Dlatego jeśli dopiero zamierzacie czytać „Narzeczoną nazisty” – darujcie sobie zaglądanie tam :)

czwartek, 28 października 2021

Dżozef – Jakub Małecki

„Nic nie boli tak jak życie” – śpiewa Budka Suflera. A Małecki udowadnia, że „olśnienie i odkrycie, że przemija czas”, może stać się wyzwoleniem i początkiem nowego życia.


Realizm magiczny to gatunek zawierający elementy charakterystyczne dla fantastyki. Ukazuje świat realny, ale eksponuje baśniowe, czy nawet dziwaczne wydarzenia i zjawiska odczuwane przez postacie jako coś zupełnie normalnego. I właśnie w „Dżozefie” Małecki serwuje czytelnikowi zabawę z tym co prawdziwe i tym, co wykreował w swojej wyobraźni.

Zaczyna się zwyczajnie. W sali szpitalnej spotyka się czterech mężczyzn – główny narrator Grzegorz, taki tam koleś z osiedla z rozwalonym w bójce nosem, Kurz – przedsiębiorca zagoniony w prowadzeniu własnego biznesu, negujący wszystko Maruda i ten… Czwarty. Czwarty, z czasem przechrzczony na Dżozefa, w dziwnych napadach maligny, dyktuje historię życia niejakiego Stasia. Opowieść centymetr po centymetrze zaczyna pochłaniać – w znaczeniu dosłownym – rzeczywisty świat otaczający czterech rekonwalescentów.

Choć mam ambiwalentny stosunek do fantastycznych elementów w literaturze, to „Dżozef” mnie zauroczył. Autor idealnie wyważył elementy magiczne i rzeczywiste. Każda z postaci jest ciekawa, a całość skrzy smakowitymi kęskami zawadiackiego humoru i nienapuszonej powagi.

„A jak byś chciał przeżyć swoje życie?” – rzuca Czwarty do Grześka.

Po co się żyje? – to pytanie przewija się przez książkę.

Siłą „Dżozefa” jest to, że w historii Czwartego, każdy może odszukać swoje niepokoje, coś co go zjada, blokuje. Powoduje, że zwyczajnie boi się żyć. Marnuje cenne Tu i Teraz na sprawy, które być może nigdy nie zaistnieją. Pozwala by prześladowała go własna fantazja o czarnowidzących konotacjach.

Nad całością unosi się duch prozy Josepha Conrada. W powszechnej świadomości funkcjonuje conradowska smuga cienia, etyka rygoryzmu moralnego, ale czy tworzący na przełomie XIX i XX wieku pisarz o polskich korzeniach, autor „Lorda Jima”, „Jądra ciemności” może wciąż być czytelny dla współczesnego człowieka? Warto się nad tym pochylić. „Dżozef” Jakuba Małeckiego będzie w tym świetnym przewodnikiem.


Zapisane cytaty:

„Niech go cuchnące diabły w zardzewiałych kotłach gotują.”

„Gdy nie ma potrzeby, bohaterowie po prostu się nie rodzą.”

„Człowiek musi mieć kogoś obok siebie.”

„W życiu czasem tak jest, że trzeba podejmować bardzo trudne decyzje.”

poniedziałek, 25 października 2021

Gorzej urodzona – Mirosława Kareta (cykl: Wydziedziczone, cz. 1)

Ta książka uświadamia jak bardzo, jeszcze niewiele ponad sto lat temu, ludzkie losy determinowało pochodzenie i płeć. Narratorka (z perspektywy roku 1914 i 1915), podąża śladem zapisków swojej ciotki Józi, która urodziła się w tuż po Powstaniu Styczniowym w podkrakowskiej wsi Mnikowo.


Józia, miała to szczęście, że pomimo wiejskiego pochodzenia, ukończyła jednoklasową szkołę, dzięki której nauczyła się pisać i czytać. Przez lata prowadziła kroniki, utrwalając ulotne chwile i swoją w nich obecność. Nie tylko odręcznie czynione notatki, ale też wycinki z gazet, fragmenty czytanych książek – głównie ówczesnych poradników dla służących. Prosta dziewczyna była zafascynowana mocą słowa pisanego i zwyczajnie chciała mieć udział w dokumentowaniu teraźniejszości.

Józia jako nieślubne dziecko kobiety, która założyła nową rodzinę, trafia z wiejskiego gospodarstwa na służbę do domu krakowskiego mecenasa Sobkiewicza. W książce doskonale ukazane są realia życia osób niższego stanu usługujących w zamożniejszych domach. Świetnie też sportretowana jest polska wieś, tuż przed młodopolskim boomem mody na „chłopstwo”.

Dla mnie niezwykle cenne były w tej książce wszelkie wspominane, choćby marginalnie, wydarzenia, sytuacje, które miały miejsce w ówczesnych czasach. Uwielbiam takie smaczki w literaturze pięknej, gdy książka prowadzi mnie do innych źródeł, aby zgłębiać swoją wiedzę.

Przez karty powieści przewijają się historyczne postaci, mniej lub bardziej obecnie pamiętane: malarz Witold Pruszkowski w typowy dla epoki sposób zauroczony wiejskim folklorem, wierzeniami i klimatem, Gotfryd Ossowski, archeolog prowadzący między innymi badania jaskiń w okolicach Krakowa, Aleksander Krywult uznawany za pierwszego marszanda w Polsce. Autorka przywołuje fragmenty wydawanych ówcześnie poradników dla służących – też niezwykle ciekawe źródło do poznania stylu życia i mentalności społeczeństwa w drugiej połowie XIX wieku.

Ze współczesnej perspektywy, straszne to były czasy – osoby usługujące w bogatszych domach uznawane były za „moralnie i umysłowo niewyrobione istoty.” Józia była dziewczyną wyjątkową, której nie była obca refleksja i głębokie przemyślenia. Świadoma swojego pochodzenia, widziała jednak, że chłopi są zamknięci w wąskim świecie tradycji, wyobrażeń i uprzedzeń wobec nauki i postępu. Dostrzegała też podwójną moralność krakowskiego mieszczaństwa, tak wyraziście ponad dwadzieścia lat później sportretowaną przez Gabrielę Zapolską. Rozumiała, że ma jedno życie i tylko od niej zależy, co z nim zrobi.

Sięgam po literaturę piękną, aby przenieść się w inny świat, poznać życie innych ludzi, w różnych przestrzeniach czasowych, o różnych poglądach, z odmiennych środowisk. Ale zawsze, zawsze w literackiej fikcji szukam jednak prawdy. Ciekawią mnie kulisy danej fabuły, na ile była inspirowana prawdziwymi realiami. Cenię, gdy książka motywuje mnie do sięgania do źródeł, które z kolei uzupełniają, poszerzają moją wiedzę, albo zwyczajnie – zaspokajają ciekawość.
I właśnie taką prawdę znalazłam w powieści „Gorzej urodzona”.

Dla mnie lektura tej książki była ogromną przyjemnością i niecierpliwie czekam na kolejne części serii „Wydziedziczone”.



Zapisane cytaty:

„Jeśli się czego pragnie, trzeba po to sięgać wszelkimi sposobami!”

poniedziałek, 18 października 2021

Święto ognia – Jakub Małecki

Jakub Małecki zaprasza w dwa niesamowite światy: świat dziewczyny zamkniętej w kalekim, niesfornym ciele, pokiereszowanym przez porażenie mózgowe, i w pozornie eteryczny świat baletu. Zaprasza w typowym dla siebie stylu – wrażliwym, delikatnym, ale nie tracącym nic z wyrazistości i realizmu.


Książka odsłania niezwykłe relacje łączące baletnicę Łucję i jej niepełnosprawną siostrę Nastkę. Całość spina niełatwa historia rodziców młodych kobiet, ludzi, którzy „kochają się za bardzo”.

Doskonale oddane są realia baletu – z jednej strony jego subtelność, z drugiej dyscyplina pracy nad własnym ciałem. Pełno tu detali: point, sukien scenicznych (paczek), i oczywiście figur i elementów baletowych. Ciekawie podgląda się ów hermetyczny i elitarny świat, w którym kryją się takie same pragnienia jak w każdej pasji: być najlepszym, odnieść sukces, czerpać satysfakcję.

Zachwyca plastyczność języka Małeckiego i jego poetyka: „kolor, co nie ma nazwy, ale to coś w rodzaju płytkiego morza, jak się je ogląda na zdjęciu z wysoka”, „niebo ma kolor przemoczonych dżinsów”. Przy czym nie jest to język napuszony, a bardzo bliski żywej mowie, szczególnie, gdy narratorem jest Nastka. Jej perspektywa jest pełna optymizmu i siły dziewczyny świadomej własnych ograniczeń, ale na swój sposób pogodzonej z rzeczywistością. Otoczona jest troską i miłością rodziny. Niedotlenie w czasie porodu spowodowało u niej ułomność ciała, ale nie umysłu. Dopiero, gdy opowiadanie przejmują bliscy Nastki, uświadamiamy sobie jak wielkim chaosem staje się dla rodziny pojawienie się niepełnosprawnego dziecka. Oswajanie tego chaosu śledzimy za sprawą Łucji i jej ojca.

Od Nastki uczyć się warto prostych marzeń: „usiąść w parku na ławce i odwrócić twarz do słońca, i sobie być.” Albo „przebiec przez miasto”. Zwykłe drobiazgi, których nie dostrzegamy goniąc wiecznie gdzieś, za czymś, po coś.

Kiedyś przeczytałam w wywiadzie z panem Jakubem Małeckim, że w książkach „chce tylko opowiadać piękne historie” i zapewniam, że w przypadku "Święta ognia” udało się mu! Cudowna książka. Dziękuję za nią Autorowi!


Zapisane cytaty:

„Niebo w kolorze przemoczonych dżinsów…”

„Najważniejsze jest dobrze patrzeć.”

„Na zewnątrz na ulicach chodzą ludzie, co zmieniają sobie hobby i myśli, i poglądy jak opony z zimowych na letnie i z powrotem, dzisiaj tacy, jutro inni, i w kółko czekają, aż w ich życiu znowu coś się wydarzy…”

„Jak marzyć to na całego.”

sobota, 16 października 2021

Lato, gdy mama miała zielone oczy – Tatiana Tîbuleac

Czy jedno wspólne lato jest w stanie naprawić, a właściwie zbudować czułe relacje między synem i matką? Lato pierwsze i jednocześnie ostatnie. Spędzone wśród pół słoneczników i maków. Lato niechciane, zabarwione odchodzeniem, zderzone z ostatecznością.


Historia rodziny rozbitej niespodziewaną i zawsze dojmująco bolesną śmiercią jednego z dzieci. Rodziny rozedrganej, niestabilnej, toksycznej.

Aleks snuje wspomnienia z lat dziecięcych i młodzieńczych z perspektywy dorosłego człowieka. Poznajemy go jako nastolatka z psychicznymi problemami, pełnego buntu wobec rodziny. Buntu, u podstaw którego leży destrukcyjne uczucie nienawiści wobec matki i ojca. Wydaje się, że jedyną osobą z bliskich, którą darzy uczuciem jest nieżyjąca siostra. Aleks, dorastający bez miłości, nagle mierzy się z ogromem tego uczucia i staje wobec niego zupełnie bezradny. Złamany prośbą mamy o zielonych oczach, która mówi: „przebacz mi”.

To książka, którą filtruje się przez własne doświadczenia i relacje rodzinne. Być może własne przeżyte dramaty? Obserwujemy drogę, jaką pokonuje bohater i idziemy nią, szukając odpowiedzi na własne pytania. Szukamy otuchy. Bywamy pełni zrozumienia, bo przecież być może znamy to, być może sami przeżyliśmy podobne historie… Być może sami uczymy się sztuki przebaczania – bo o tym też jest ta kameralna powieść.

Soczysty język, bezpośredni, pełen wyobraźni sprawia, że lektura jest czystą przyjemnością. Miejscami zabarwiony ponurym sarkazmem i zgryźliwą ironią, a miejscami tak bardzo poetycki, delikatny. Niebywałe są te językowe i stylistyczne współistnienia w „Lecie…”.

„Lato, gdy mama…” sprawia, że analizujemy świat osobistych więzi z bliskimi. Ale też zastanawiamy się nad słusznością własnych wyborów życiowych.

Bardzo polecam tę szalenie intymną opowieść o lecie, w którym wymarzona podróż z kolegami do Amsterdamu, zamienia się w nieplanowaną i niechcianą podróżą z matką do Francji. Lato spędzone we francuskiej wsi diametralnie zmieni życie Aleksa. Także jego uczucia wobec mamy. Przejmująca mikropowieść – niewielkich rozmiarów, ale przebogata w treść i emocje.


Zapisane cytaty:

„Tyle rzeczy mogłam zrobić w życiu.”

„Byliśmy niczym, robiliśmy n i c.”

„Kochałam cię, […] kochałam cię jak mogłam.”

„[…] śmierć jest tym, co najprawdopodobniej przytrafi się człowiekowi zamiast wszystkich wymarzonych rzeczy. Właściwie to jedyne, co przytrafi mu się na pewno.”

„[…] jedna głupia decyzja wynika z innej głupiej decyzji.”

„[…] nigdy nie postępuj niewłaściwie, tak jakbyś miał jeszcze mnóstwo czasu, żeby naprostować sprawy, ponieważ nie będziesz go miał.”

 

 

czwartek, 7 października 2021

Niespokojne niebo – Charlotte Link (III tom sagi „Czas burz”)

„Niespokojne niebo” to trzecia część sagi „Czas burz”. Losy kolejnych pokoleń niemieckiej rodziny, sięgającej korzeniami przedwojennego wschodniopruskiego majątku w Julinnie. Obecna nestorka rodu Felicja Lavergne, przekazuje stery swojej potężnej firmy zabawkarskiej młodszemu pokoleniu – stawia na Alex, córkę Belle. Być może to w jej szarych oczach widzi odbicie swojej osobowości – siły charakteru, umiejętności chłodnego osądu rzeczywistości? Na przestrzeni lat 1957 – 1994 poznajemy powojenne losy Felicji, jej rodziny, a także osób z jej bliższego lub dalszego otoczenia.


Tę część cyklu odebrałam jako słabszą. Warsztatowo bez zarzutu. Bohaterowie są dobrze wykreowani, ciekawi, niebanalni. Wszystko się niby zgadza, ale tym razem zabrakło mi tego „czegoś”. Czegoś, co powoduje, że książka porywa, skrada serce i nieustannie zajmuje myśli. Zabrakło rozmachu, głębi. Miałam wrażenie, że autorka zbyt powierzchownie potraktowała jakąś problematykę, czy perypetie poszczególnych postaci. Choć były i bardzo poruszające – na przykład losy rodziny, która usiłowała opuścić wschodnią część Niemiec, w czasie gdy Berlin przełamany był murem – absurdalnym i najbardziej rozpoznawalnym symbolem zimnej wojny i ustroju komunistycznego. Drugi ciekawie poprowadzony wątek związany jest z Sigrid, wnuczką Felicji. Obarczona piętnem ojca nazisty nieoczekiwanie trafia do… kibucu w Izraelu. Jak bardzo zmieni to jej życie? – polecam uwadze tę część opowieści.

Niestety tło historyczne, które dotychczas stanowiło mocną stroną cyklu, w „Niespokojnym niebie” jest moim zdaniem potraktowany zbyt marginalnie.

Oczywiście są to tylko moje subiektywne odczucia i absolutnie nie uważam za stracony czas poświęcony na lekturę. Z przyjemnością poznawałam losy bohaterów znanych z poprzednich części, teraz już znacznie starszych, bardziej doświadczonych. Ciekawie było poznać następne pokolenie rodziny Felicji i rodzin jej przyjaciół. Książkę polecam przede wszystkim czytelnikom poprzednich części, a więc „Czasu burz” i „Dzikiego łubinu”, który z kolei uważam za najlepszą część całości.

sobota, 2 października 2021

Podrzutek – Stacey Halls

Londyn w połowie XVIII wieku, największa europejska stolica, tuż przed rewolucją przemysłową. Moloch ogromnych kontrastów społecznych – zawrotnego bogactwa i przejmującej nędzy. Już wówczas wielokulturowy. Obok siebie funkcjonują dwa światy – opływających w niewyobrażalny dobrobyt mieszczan i wegetujących z dnia na dzień w ciągłym niedostatku niższych warstw społecznych.


W przytułku dla sierot pojawia się młodziutka Bess Bright, aby pozostawić swoją dopiero co narodzoną córeczkę Clarę.

Przytułek ów to autentyczne miejsce na mapie Londynu – Foundling Hospital – zbudowany w 1739 roku dla celów charytatywnych. Dużą rolę w powstaniu szpitala-przytułku odegrał Richard Mead, który marginalnie pojawia się na kartach książki, a jego syn jest jedną z ważnych postaci opowieści. Bess zamierza powrócić po swoje dziecko, gdy zostanie ono „odchowane”, teraz nie jest w stanie zapewnić mu opieki. Wraz z ojcem i bratem żyje w dramatycznie ubogich warunkach, trudniąc się handlem krewetkami na targu Billingsgate. Niepiśmienna i niepotrafiąca czytać Bess przy córeczce pozostawia znaki rozpoznawcze – połowę serca z inicjałami, które otrzymała od ojca dziecka. Zapamiętuje też nadany jej numer – 627. Gdy po 6 latach pełna nadziei wraca po Clarę, dowiaduje się, że została odebrana przez… nią samą już dzień po jej umieszczeniu w przytułku. Staje się jasne, że ktoś wykradł córeczkę Bess… Kto?

Historię poznajemy z perspektywy dwóch narratorek, ze skrajnie odległych warstw społecznych. Intrygująca jest postać tej drugiej – Aleksandry Callard. Młoda wdowa od lat wiedzie życie zamknięta w swoim domu, otoczona nieliczną służbą, w nieustającym lęku o swoje bezpieczeństwo. Swoje i swojej… córki Charlotte. Całkowicie niedostosowana do życia, nawet jak na obowiązujący w georgiańskiej epoce status kobiety z wyższych sfer. Wycofana, niezdolna do uczuć – czułością obdarza portrety zmarłych rodziców, a nie stać jej na czułe gesty wobec córeczki. Bess, prosta dziewczyna z londyńskich ulic ma większą świadomość czym jest wolność i otwarcie na świat, niż zamknięta w złotej klatce Aleksandra, czerpiąca swą wiedzę o otoczeniu z gazet, map i okazjonalnych wyjazdów powozem do kaplicy.

Powieść z dużym pietyzmem oddaje klimat ulicznej biedoty i bogactwa londyńskiego mieszczaństwa na styku dwóch epok ważnych pod względem rozwoju społecznego i przemysłowego – georgiańskiej i wiktoriańskiej.

Zapadające w pamięć postacie, fascynująca fabuła opowiadająca o różnych odcieniach straty, miłości i sile macierzyństwa, sprawiają, że lektura „Podrzutka” staje się emocjonalną literacką podróżą w przeszłość. Autorce udało się stworzyć pełnowymiarowe postacie głównych bohaterek. Losy Bess i Aleksandry są tak różne i jednocześnie poruszające. Piękna historia!

Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Świat Książki 
za zaproszenie do lektury tej pięknej historii 
i podarowanie egzemplarza recenzenckiego.


Zapisane cytaty:

„Przyjaźń zapisuj w marmurze, urazy w pyle.”

„Ta kobieca powłoka, w której egzystujemy – dlaczego nikt nie oczekuje w niej niekobiecych uczuć? Dlaczego nie możemy okazywać wściekłości i pogardy, ulegać rozpaczy? Dlaczego musimy godzić się na karty, które nam przypadły?”

„Być dobrym rodzicem oznacza przygotować dziecko do tego, by odeszło i zaczęło własne życie.”

„[…] miłość i strach są nierozerwalnie ze sobą związane.”

poniedziałek, 27 września 2021

Zimny trop – Beata i Eugeniusz Dębscy

„Zimny trop” duetu Beaty i Eugeniusza Dębskich, to druga część serii z Tomkiem Winklerem. Zwykle zachowuję chronologię w czytaniu książkowych cykli, ale tym razem to było moje inauguracyjne spotkanie z detektywem i jego charakterną Babcią Romą. Początkowo miałam pewien dyskomfort czytelniczy, ponieważ wstępne rozdziały zawierają sporo odniesień do powieści poprzedzającej „Zimny trop” – pt. „Dwudziesta trzecia”, ale szybko wgryzłam się w fabułę i zorientowałam kto jest kim, co, kogo i za co.


Gdyby Tomek Winkler miał na portalu społecznościowym oznaczyć swój status zawodowy, wybrałby „to skomplikowane”. Detektyw, były policjant wydalony ze służby za (rzekome) wymuszanie łapówek w środowisku lekarskim. Specjalista od najlepszego bigosu świata, luźno związany z Iwą, która „przytuli, pocieszy, podzieli się serca biciem”. Wnuk Romy – kpiarskiej, ironicznej, ze słabością do eleganckich, mocnych trunków i papierosków. W przypływie dobroci „wnuczęcego” serca, Tomek wysyła Romę do sanatorium w Polanicy. Nieoczekiwanie z tego wyjazdu odrodzi się dawna namiętność Romy i… sprawa kryminalna, za rozwiązanie której chwyci się Tomasz.

Powieść skrzy dowcipem, błyskotliwymi dialogami i przemyśleniami bohaterów, osobliwie ich charakteryzującymi. Autorzy zastosowali ciekawy dla czytelnika monolog wewnętrzny postaci, co ułatwia wgląd w tok rozumowania danej osoby. Państwo Dębscy uroczo bawią się językiem:

„Wżerna jakaś kobita, penetruje jak WD-40.”
„Noc była ciężka, dzień nie do końca relaksujący.”

Uwielbiam takie językowe smaczki, lingwistyczne zabawy.

Dobrze skonstruowana, zwarta i wiarygodna intryga. Interesujący, barwni bohaterowie. Dochodzenie do rozwikłania sprawy odbywa się drogą dedukcji i logicznego układania kolejnych elementów kryminalnej łamigłówki.

Polecam fanom lekkich kryminałów detektywistycznych, nieepatujących okrucieństwem, skupionych na analizie, ze spójną, rytmicznie toczącą się akcją.

Dziękuję Wydawnictwu Agora za egzemplarz recenzencki. 
Ukłony dla Autorów za złożenie na nim autografów – bardzo miła niespodzianka.


piątek, 24 września 2021

Wiemy, że pamiętasz – Tove Alsterdal

„Niewinni zawsze obrywają najbardziej.”

Powieść nawiązuje do mechanizmów prawnych obowiązujących w Szwecji jeszcze w latach 90-tych. Krytykowano wówczas zbyt łagodne wyroki wydawane za ciężkie przestępstwo, jakim jest gwałt oraz niewłaściwe standardy obowiązujące przy przesłuchiwaniu nieletnich. Pisarka wzorowała na prawdziwych stenogramach sceny śledczego wywiadu policyjnego zastosowanego wobec podejrzanego o morderstwo czternastolatka. Bez towarzyszenia rodziców, czy psychologa, z elementami manipulacji i wywierania nacisku i presji.


To powieść, która pokazuje jak łatwo jest kogoś napiętnować, wskazać palcem i zmienić jego los.
Akcja nie pędzi na złamanie karku. Nie ma tutaj nagłych zwrotów akcji, epatowania przemocą, obficie lejącej się krwi i gęsto padających trupów – choć jako takie są – w końcu to kryminał! Ale to nie znaczy, że fabuła się ciągnie. Pisarka sprawnie buduje atmosferę napięcia i niepokoju. Spirala zdarzeń i emocji napręża się jednostajnie. Jest czas na wnikliwe poznanie niewielkiej społeczności szwedzkiego miasteczka, którego nieśpieszną codzienność zaburza morderstwo jednego z mieszkańców. Sprawę dodatkowo komplikuje rodzinna historia zabitego we własnym domu Svena Hagströma. Dokładnie 23 wcześniej jego syn Olof został oskarżony o brutalny gwałt na miejscowej piękności – Linie. Ciała dziewczyny nigdy nie odnaleziono...

Sprawę bada Ejra Sjödin, policjantka, która wychowała się w miasteczku i powróciła do niego po studiach, by opiekować się cierpiącą na demencję matką. Eira – bystra obserwatorka specyfiki lokalnej społeczności, dokonuje trafnej analizy faktów lub przesłanek, które ostatecznie przybliżają do rozwikłania złożonej zagadki kryminalnej, sięgającej korzeniami wspomnień z jej własnego dzieciństwa.

„Wiemy, że pamiętasz” rozpoczyna cykl z policjantką Ejrą Sjödin. Myślę, że dla każdego pisarza piszącego serie kryminalne, pierwsza część zawsze jest bardzo ważna – musi stworzyć postać śledczego, która przyciągnie czytelnika na dłużej. Zaintryguje, zaciekawi, którą czytelnik zwyczajnie polubi. I zapewniam, że Tove Alsterdal to się udało! Będę wyczekiwała kolejnych kryminałów z Ejrą. Bo jest w niej jakaś tajemnica. Wyważenie. Normalność. Dostrzega rzeczy, które umykają innym. Ciekawi mnie też jak potoczą się jej osobiste sprawy.


Książka jest bardzo ładnie wydana – ma klimatyczną okładkę, staranny układ druku – może to detale, ale bardzo uprzyjemniają lekturę.

Dziękuję Wydawnictwu Sonia Draga 
za zaproszenie mnie do wyrażenia swojej opinii o książce 
w ramach akcji na portalu lubimyczytac.pl. 

Przyznam, że nie spodziewałam się aż tak dobrego kryminału, z elementami psychologii, świetnie zbudowanymi postaciami i wciągającą fabułą.
Polecam!


Zapisane cytaty:

„Niewinni zawsze obrywają najbardziej.”

„Niektóre kobiety nie potrafią być same.”

„Łatwo się zapomina ludzi, do których nie żywi się żadnych uczuć.”

„Dobrze jest mieć kogoś obok siebie.”

„Wszyscy mają tajemnice. Zwłaszcza ci, którzy w kółko temu zaprzeczają.”

„Kiedy ma się dzieci, myśli się tylko o tym, żeby je chronić.”

„Rzadko zapomina się to, co kiedyś budziło w nas strach […].”

piątek, 10 września 2021

Bestia z Buchenwaldu – Max Czornyj

Ta książka jest horrorem. Niestety opartym na faktach. Myślę, że gdyby Max Czornyj stworzył ją w swojej pisarskiej wyobraźni, posądzony byłby o daleko posunięty brak literackiego smaku. Ale – powtarzam: NIESTETY, Ilse Koch żyła i w wymyślny sposób odbierała życie więźniom obozu w Buchenwaldzie. Znajdując niezrozumiałą satysfakcję w bestialstwie. Czyny Ilse Koch nie są światem wykreowanym przez pisarza. Fotograficzną dokumentację przerażających efektów okrucieństwa niemieckiej zbrodniarki wiernej idei tysiącletniej Rzeszy, można bez problemu wyszukać w Internecie. Zdjęcia przedmiotów wykonanych z ciał Ludzi są… straszne…


Przyznam, że początkowo irytowało mnie, że „muszę słuchać” opowieści Ilse – powieść ma formę fabularyzowanego pamiętnika, jest napisana w pierwszej osobie. Jakim prawem ta bestia chce skupić na sobie moją uwagę? – myślałam. Ten narracyjny zabieg doskonale potęguje u czytelnika emocje, budzi niedowierzenie i przerażenie.

Ilse beznamiętnie zamawia luksusowe produkty z Paryża: suknie, perfumy, biżuteria, drogie wina, gdy tuż za oknami jej willi giną z głodu i katorgi ludzie. Z przyjemnością wystawia twarz do słońca, chłonie zapach okolicznych lasów, wciąż świadoma unoszącego się nad nią fetoru śmierci. Co musiało być w głowie tej kobiety? Co musiało być w jej sercu? Na te pytania szuka odpowiedzi w swej powieści Max Czornyj, a wraz z nim my – czytelnicy.

Po każdym rozdziale, kiedy wydaje się, że opisane wydarzenia nie miały prawa zaistnieć w cywilizowanym świecie człowieczeństwa, autor zamieszcza notatkę źródłową. Tak jakby chciał za każdym razem przypomnieć, że to zdarzyło się naprawdę, że to nie jest jego konfabulacja.

Ukłony dla pana Maksa Czornyja, że miał siłę i dar, aby zmierzyć się z tą potworną historią. Mistrzostwo!

Książkę sfotografowałam w pół-sercu ułożonym z płatków róży, bo po jej lekturze moje serce jest złamane. Wędruję myślą do Wszystkich Ofiar zbrodniczych czynów Ilse Koch i pozostałych autorów Holokaustu. Oddaję Im cześć i pamięć.


Zapisane cytaty:

„W świetle można dostrzec nie tylko zagrożenie, lecz prawdę.”
„[…] na tym polega nasze życie – na pokonywaniu zakrętów.”
„Nie ufaj wszystkiemu, co mówią ludzie.”

środa, 8 września 2021

Saturnin – Jakub Małecki

Gdy pierwszy raz usłyszałam o tej książce, tytuł skojarzył mi się z… kosmosem :) Ale główny bohater „Saturnina” nie jest mieszkańcem odległej planety układu słonecznego. Choć może coś go z nim łączy? Książkowy Saturnin dryfuje przez swoje życie otoczony pierścieniem jednostkowych losów swojej rodziny, niczym gazowy olbrzym, trwający w uścisku lodowo-skalnych pierścieni.


Ta powieść to studium wielopokoleniowej rodziny, opowiedziane z perspektywy jej kilku członków: Saturnina, jego matki Heleny, dziadka Tadeusza oraz Irki, siostry nestora rodu. Poszczególne opowieści składają się na pełny obraz historii.

Saturnin ma niezwykłe imię i zwykłe, samotne życie – tak postrzega sam siebie. W pewnym momencie musiał porzucić swoje marzenia, z czym nie bardzo może się pogodzić. Z lęku przed brakiem akceptacji stara się spełniać oczekiwania innych. Wybiera ostrożność, w której czuje się bezpieczniej. Nie docieka, przyjmuje utarty przez rodzinę schemat rzeczywistości, unika konfrontacji. Wiadomość o tajemniczym zaginięciu 95-letniego Dziadka, przerywa monotonną codzienność Saturnina. Wraz z matką wyrusza tropem Dziadka, z nadzieją, że ten żyje. Tylko gdzie? Nieoczekiwanie poszukiwania przyczynią się do rozwiązania wielu przemilczanych rodzinnych tajemnic i niedomówień. No bo na przykład: dlaczego Dziadek przez całe lata chodził nad staw, którego dawno nie ma? skąd i dlaczego wzięło się oryginalne imię Saturnina?

Jestem pod urokiem prozy Małeckiego, miejscami poetyckiej, choć wciąż tak bardzo realistycznej – wiem, paradoksy, ale tak odbieram literacki świat tworzony przez autora „Rdzy” i „Dygotu”. Małecki idealnie portretuje bohaterów, którzy są tacy naturalni, prawdziwi. Łatwo ich sobie wyobrazić, obdarzyć uczuciami. Przejmująco oddaje tragizm wojennych przeżyć Dziadka, które tak bardzo ukształtowały jego losy, a w konsekwencji też losy Saturnina i jego matki.

Wzruszyła mnie informacja, że powieść inspirowana jest losami przodków pisarza. Może dlatego tak dużo w niej czułości, refleksji, prawdy?

Cudowna książka. Ale przyznam szczerze – nie jestem obiektywna. Bo po prostu kocham (czytać) Pana, Panie Małecki :)


Zapisane cytaty:

„Życie […] to jest coś, czego nie da się zatrzymać.”

„[…] czasami wszystkie wyjścia są najgorsze.”

niedziela, 5 września 2021

Zaopiekuj się mną – Helen J. Rolfe

Kiedy Maddie Kershaw poznała Evana Quinna… poczuła, że być może uda jej się ruszyć z miejsca, w którym zatrzymała się kilka lat wcześniej... 


Dokładnie 11 września 2001 roku, kiedy jej narzeczonego Rileya, pochłonęła jedna z walących się wież World Trade Center. Po jego śmierci wpadła w koleiny samotnego życia, w którym pozwalała sobie na beznamiętne, przelotne znajomości z mężczyznami, którzy nic dla niej nie znaczyli. Jedyną jej przyjemnością był świat… cukiernictwa. Maddie w wolnym czasie piecze dla znajomych artystyczne torty. Za sprawą zabawnej cukierniczej pomyłki, kiedy frywolny w kształcie tort jej autorstwa zamiast na wieczór panieński trafia na setne urodziny uroczej Jem, poznaje Evana – wnuka jubilatki. Między Maddie i Evanem stopniowo zaczyna się budować relacja, która wcale początkowo nie nosi znamion wielkiej namiętności. Oboje doświadczeni, dojrzali – po trzydziestce – chyba nie do końca potrafią rozpoznać uczucie, które zaczyna się w nich rodzić. Czy będzie to coś wyjątkowego i trwałego?

Evan znajduje się w trudnym momencie – właśnie rozpoczyna batalię o swoje zdrowie, a być może i o życie. Zdiagnozowano u niego nowotwór jądra – temat ten jest w powieści poruszony bez tabu i fałszywej wstydliwości. Pomimo tego, że ma wsparcie rodziny, w tym swojej stuletniej Babci Jem, tak naprawdę sam musi pokonać drogę, dzięki której zrozumie, że choroba nie jest oznaką słabości. Podjęcie walki o powrót do zdrowia to siła i determinacja. A w trudnych momentach potrzebujemy innych ludzi – rozmowy, która ma moc rozładowania emocjonalnego napięcia i zdolność poszerzenia perspektywy, co z kolei umożliwi bardziej obiektywną ocenę sytuacji w jakiej się znajdujemy. To ważne przesłanie „Zaopiekuj się mną”: u podstaw kształtowania relacji między dwojgiem ludzi stoi po prostu ROZMOWA, komunikacja. Bez przemilczeń, niedomówień i kręcenia.

Pomimo tego, że w powieści poruszone są trudne tematy: poważnej choroby i straty bliskiej osoby, absolutnie nie znajdziecie w niej łzawych klimatów. Wspomniana problematyka opisywana jest z dystansem i równowagą. Autorka jest daleka od wzbudzania ckliwych emocji wyciskających łzy u czytelnika.

W literaturze, szczególnie tzw. kobiecej, stosunkowo częściej spotykamy historie kobiet dotkniętych choroba nowotworową. W przypadku tej powieści obserwujemy psychikę młodego mężczyzny, z chorobą, która może zachwiać jego męskość i zweryfikować plany na przyszłość.

Zaopiekujcie się tą powieścią :) Chociażby po to, aby poznać jak potoczą się losy Maddie i Evana.


Zapisane cytaty:

„[…] czasami zapętlamy się w codzienności i zapominamy o szerszej perspektywie.”
„Życie jest za krótkie, żeby odpychać ludzi.”
„[…] w swoim smutku każdy podąża własną drogą.”

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka 
za sprezentowanie egzemplarza recenzenckiego.