niedziela, 28 listopada 2021

Koronkowa robota – Cezary Łazarewicz

"Człowiek potrafi [...] dźwigać ciężar życia, chociaż przekracza on jego siły."

„O Gorgonowej słyszałem od dziecka” – tak rozpoczyna swój reportaż Cezary Łazarewicz, a ja mogłabym powiedzieć to samo. Wydaje się mi, że od zawsze wiedziałam o tej najgłośniejszej sprawie kryminalnej II Rzeczypospolitej. Oczywiście oglądałam też głośny film „Sprawa Gorgonowej” z 1977 roku w reżyserii Janusza Majewskiego, ze wspaniałą rolą Ewy Dałkowskiej w tytułowej roli. Pomimo znajomości faktów, okoliczności tej bulwersującej sprawy i jej finału, reportaż czytało się mi wyśmienicie! Niczym najlepszy, klasyczny kryminał.


Łazarewicz skrupulatnie przywołuje przebieg wydarzeń tragicznej nocy z 30 na 31 grudnia 1931, kiedy w brzuchowickiej willi znanego lwowskiego architekta Henryka Zaremby, w bestialski sposób zostaje zabita jego córka Lusia. Zabiera nas na niekończące się rozprawy procesu karnego i kolejne wizje lokalne. Wraz z nim czytamy ówczesną prasę, która żyła morderstwem. Za sprawą jego doskonałego reporterskiego pióra, chłoniemy atmosferę ulicy – ulicy, która była żądna krwi, która niemalże na drugi dzień po morderstwie krzyczała bezrefleksyjnie jednym głosem: ZABIŁA!

Siłą tego reportażu jest z pewnością bezstronność autora, ale i doskonałe oddanie ducha epoki, społecznych nastrojów, stylu życia. To także ukłon w stronę ludzi ówczesnej nauki, których badania i odkrycia przyczyniały się do rozwoju kryminalistyki.

Podczas lektury nasunęła się mi porażająca refleksja: sto lat temu nie było Internetu, nie było telewizji, nawet radio było luksusem dostępnym lepiej sytuowanym Polakom. A jednak, jakbyśmy to teraz powiedzieli, „hejt” miał się w najlepsze. Tak zwana opinia publiczna linczowała, piętnowała i wydawała wyroki z równie okrutną siłą jak dzisiaj, gdy byle informacja w minutę okrąża świat.

Imponuje praca archiwistyczna, jaką musiał wykonać autor przy gromadzeniu materiałów do tej książki. Imponuje też szacunek, jakim obdarzył żyjące osoby bliskie Ricie Gorgonowej – skazanej za tę zbrodnię. Poruszająca jest też część książki poświęcona dalszym losom jej rodziny.

Porywający, dynamiczny reportaż. Gratka dla fanów gatunku, ale też wielbicieli kryminałów, czy też po prostu epoki – dwudziestolecia międzywojennego w Polsce.

Ale czy można było oczekiwać czegoś innego po zdobywcy Nike 2017 za równie doskonały reportaż „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka.”? 
Polecam!

piątek, 26 listopada 2021

Tadeusz Konwicki – Bohiń

Akcja tej mikroskopijnej powieści umiejscowiona jest na litewskiej prowincji, gdzie „minuty wloką się jak godziny, a godziny jak tygodnie”. Wieści ze świata dochodzą z częstotliwością przywożonych z Warszawy raz na miesiąc czasopism, wszystko dzieje się od czasu do czasu i w dodatku niespiesznie. Społeczeństwo tkwi zmrożone marazmem po nieudanym powstaniu styczniowym i wzrastającej o nim i jego uczestnikach legendzie.


Konwicki snuje wyobrażoną biografię swojej babki - Heleny, która od 1863 roku mieszka w podupadłym dworku, wraz z ojcem pogrążonym od śmierci żony w milczeniu. Główna bohaterka wciąż opłakuje narzeczonego, który poległ w powstaniu styczniowym. Osią fabularną powieści jest płomienne uczucie, które zupełnie nieoczekiwanie zawładnie Heleną – zdawałoby się stateczną trzydziestolatką, postrzegającą siebie w kategoriach kobiety... starej, której życie już właściwie przeminęło!

Konwicki, w typowym dla siebie stylu, sugestywnie kreśli obraz pięknej i wrażliwej, kobiety, momentami natchnionej, pełnej sprzecznych uczuć osobistych, ale z silnie rozwiniętym poczuciem niezależności. Książka wybrzmiewa jej wewnętrznymi monologami, poszukiwaniem sensu w codzienności i sensu w życiu.

Z przyjemnością po latach powróciłam do autora, którego namiętnie czytałam w studenckich czasach. „Bohiń” mi jakoś wówczas umknęła.

„Bohiń” to opowieść o przemijaniu pewnego świata – przesiąkniętego duchem patriotycznym i romantyczną tradycją popowstańczą. Nie sposób też współczesnemu czytelnikowi uciec od świadomości dokąd ów świat zmierza, z czym za kilka, kilkadziesiąt lat przyjdzie się mu zmierzyć. Myślę, że właśnie dlatego autor zamieścił epizody związane z postaciami o znamiennych nazwiskach: zagubionym chłopcem Piłsudskim, czy kostropatym urzędnikiem carskim Dżugaszwilim…

Konwicki nie znał losów swojej babki. „Bohiń” to tylko projekcja jego wyobraźni. Powieść ma według mnie głębsze przesłanie. Budzi w czytelniku własną tęsknotę za rodzinnymi korzeniami, historią własnych przodków.

No bo sami powiedzcie: czy ktoś z Was wie o czym marzyła jego własna prababcia? Jakie czytała książki? Co ją śmieszyło? Co było sensem jej życia?


Zapisane cytaty:

Bo to był mężczyzna, a po co mężczyźnie uroda?

Życie wlokło się jak furmanka chłopska po piaszczystej drodze, a teraz raptem runęło na łeb, na szyję.

niedziela, 21 listopada 2021

Sanatorium Zagłada – Max Czornyj

Naiwny romantyk? Szaleniec? Idealista? Chory umysłowo? Czy może Don Kichot swoich czasów, bezkrytycznie wierzący w dobro, piękno i szlachetne intencje ludzi? Kim był książę Lew Wilcek, który decyzją swojego ojca, arystokraty, chowany był w zamknięciu na otaczający świat. Poznaje go za sprawą literatury, filozoficznych traktatów, fotografii, czy wytworów sztuki, ale nigdy ten 33-letni mężczyzna nie opuszcza pałacu. Jego mentalność zdaje się tkwić w zamierzchłej epoce belle époque. Tymczasem trwa piekło II wojny światowej, a brutalna rzeczywistość konfrontuje Wilcka z jego wyidealizowaną wizją świata.


Choć często powtarza: „Niczemu się nie dziwić”, to jednak w zdumienie wprowadzają go zależności i mechanizmy determinujące codzienność w miejscu, do którego trafia – Zakładu dla Umysłowo i Nerwowo Chorych w Kobierzynie, a więc tytułowego „Sanatorium Zagłady”. Gubi się w międzyludzkich relacjach i uczuciach. Nie mniej podskórnie czuje, że należy działać i żyć w zgodzie z samym sobą.

Czornyj wykreował szalenie ciekawą postać, która prowadzi nas przez odwieczne pytania o etykę DOBRA i ZŁA. Lektura tej powieści miejscami przypomina traktat filozoficzny. Rodzi się pytanie – kto tu jest szalony? Szczerze wierzący w człowieczeństwo Książę, czy zastany przez niego po wyrwaniu z narzuconej izolacji świat ogarnięty niewyobrażalnym złem?

Porażające są opisy zderzenia Księcia z okrucieństwem wojennej zagłady w tytułowym „sanatorium”, gdzie w latach 1940 – 1943 roku sukcesywnie dokonywano „likwidacji” przebywających tam pacjentów. Autorem nieludzkiego procederu był ówczesny dyrektor szpitala Alex Kroll, który NIGDY nie poniósł żadnych konsekwencji za swoje czyny. Choć nie znana jest data jego śmierci, prawdopodobnie dożył lat 70-ych XX wieku. Szeroko opisano to w reportażu „Do zobaczenia w niebie”, który warto przeczytać jako uzupełnienie przedstawionego w powieści tła historycznego.

Powieść wyjątkowa, której trzeba poświęcić czas, którą trzeba przemyśleć. I której nie powinno się przeoczyć.



Zapisane cytaty:

Wolność jest immanentną cechą człowieczeństwa.

Czy wiedząc, co się wydarzy, w ogóle można chcieć żyć? Może lepiej z czystą głową nieustannie snuć plany?

Jak dobrze być z drugim człowiekiem.

Czy trzeba być szalonym, aby być po prostu człowiekiem?

Ciało jest tylko kostiumem karnawałowym[…] W życiu odgrywamy swoje role, a potem znikamy, nie mogąc ocenić, czy zabawa w ogóle się nam podobała.

Rodzimy się, by się pożegnać, żegnamy się każdego dnia z każdą napotkana osobą i każda z tych osób żegna się z nami, choć nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Miłość wyklucza zło.

poniedziałek, 15 listopada 2021

Była sobie rzeka – Diane Setterfield

„Coś wisi w powietrzu” – mówimy, gdy prześladuje nas przeczucie o niezrozumiałym źródle. Tak też mówią kolejni bohaterowie powieści Diane Setterfield, gdy w gospodzie Pod Łabędziem, tuż nad brzegiem Tamizy, pojawia się mężczyzna z na wpół utopioną dziewczynką… Dziecko, cudem wydarte rzece, rozbudzi w trzech rodzinach nadzieję… Zaś za każdą z nich kryje się przejmująca i poruszająca najgłębsze emocje historia związana bezpośrednio ze stratą.


Początkowo musiałam dość uważnie czytać kolejne „opowieści”, aby wgłębić się w bogatą stylistykę całej historii. Pojawia się też dużo istotnych dla akcji bohaterów, i warto przyswoić sobie ich nietuzinkowe osobowości oraz intrygujące losy.

Ten początek, to też czas, który trzeba dać sobie samemu, aby wejść w specyficzną nastrojowość narracji autorki – gawędziarski sposób opisywania świata jest tutaj bardzo bliski baśni (oczywiście dla dorosłych). Sama zaś fabuła miejscami toczy się na granicy świata realnego i magicznego, a bywa, że meandruje niczym tytułowa rzeka… Ale spokojnie – gdy już dobrze poczujemy się w klimacie powieści, naprawdę trudno oderwać się od lektury, i od tego, co stanowi jej clou: a więc kim tak naprawdę jest znaleziona w rzece dziewczynka? Która z rodzin ma do niej pełne prawo?

W książce pięknie sportretowani są zwyczajnie dobroduszni ludzie, których postępowanie wynika z hołdowania najważniejszym wartościom takim jak: rodzina, miłość, szacunek i troska wobec potrzebujących, pracowitość, wrażliwość na krzywdę, poświęcenie w imię dobra wyższego. Ale jak to w baśni, gdzie istotą jest motyw walki dobra ze złem – są też czarne charaktery i ów podział w „Była sobie rzeka” jest bardzo czytelny.

Niesamowicie zaintrygował mnie jeszcze jeden aspekt w książce. Otóż nie ma w niej jednoznacznie wyznaczonych ram czasowych, ale bardzo łatwo jest sobie samemu określić. Kilka razy wspomniane jest w rozmowach bohaterów o „niedawnych” publikacjach niejakiego Darwina na temat „rzekomego” pochodzenia człowieka od małpy („O powstawaniu gatunków” było po raz pierwszy opublikowane w 1859 roku).

Ale najbardziej pasjonujące są fragmenty poświęcone… fotografii. Przed zamieszczeniem tego wpisu zrobiłam króciutkie „klik” swoim telefonem i w jednej chwili miałam gotową fotkę, którą teraz zamieszczam przy opisie książki. W powieści natomiast przenosimy się do czasów, gdy portretowane osoby musiały wytrwać w bezruchu 15 sekund… Fotografia powstawała w wyniku techniki kolodionowej, polegającej na naświetleniu w aparacie fotograficznym szklanej płyty pokrytej odpowiednimi chemikaliami. Diane Setterfield stworzyła wspaniały wątek odnoszący się do historii fotografii, i w ogóle do fotografii jako magii mającej moc zatrzymania czasu!

„Była sobie rzeka” to zaproszenie do teatru wyobraźni. Przyjmijcie je!


Zapisane cytaty:

Są historie, które można opowiadać na głos, i takie, o których się mówi szeptem, lecz są i takie, które pomija się milczeniem."

To, że coś jest niemożliwe, nie znaczy, że się nie zdarzy.

Dzieci nie są pustymi naczyniami [...] Nie można ich modelować, jak się rodzicom żywnie spodoba. Rodzą się z własnym sercem i nie da się go odmienić, choćby człowiek przelał w nie całą swoją miłość.

Są rzeczy, które nie mają ceny, a najważniejszą z nich jest rodzina.


niedziela, 7 listopada 2021

Miałam szczęśliwe życie. Ostatnia z Branickich – Anna Branicka-Wolska

Ta książka to gratka dla osób lubiących książki wspomnieniowe, pamiętniki, czy też historię pisaną wielkimi wydarzeniami XX wieku. Anna Branicka-Wolska, przed wojną hrabianka, córka Adama Branickiego, ostatniego właściciela Wilanowa, zaprasza w świat swojego dzieciństwa i młodości.


Niezwykle ciekawe są jej przedwojenne wspomnienia związane z miejscem wyjątkowym, wpisanym na trwale w dziedzictwo kulturowe Polski – siedzibą Muzeum w Wilanowie, które dla pani Anny było… domem rodzinnym.

Muzeum wilanowskie jest najstarszym polskim muzeum sztuki. Założone zostało w 1805 roku z inicjatywy ówczesnych właścicieli Aleksandry i Stanisława Kostki Potockich. Kolejni właściciele z rodu Potockich, a później Branickich – w tym rodzice autorki – udostępniali wnętrza pałacu zwiedzającym. Opiekowali się tym miejscem, strzegli kulturowego dziedzictwa pozostawionego w spadku po przodkach.

Anna Branicka-Wolska opowiada o codziennym życiu w Pałacu, ale też przybliża ciekawostki związane z przedwojenną arystokracją. Beztroskie, sielskie życie młodziutkiej hrabianki przerwała bezpowrotnie II wojna światowa.

W książce znajdziemy relację, co działo się w Pałacu w czasie wojennej pożogi, Powstania Warszawskiego i wreszcie powojenne losy rodziny. Rodziny wypędzonej z własnego domu, pozbawionej prawa do godziwego życia. Rodziny, która pomimo swojego bogactwa poznała smak nędzy, niewoli i odrzucenia.

Jakże prawdziwie brzmią słowa Anny Branickiej-Wolskiej: „Niczego, co materialne, nie można być w życiu pewnym, bo żadne, nawet największe bogactwo nie zabezpiecza człowieka przed zmiennymi kolejami losu.”

Pomimo trudnych losów, wspomnienia pani Anny przepełnione są ciepłym optymizmem. Godnością, kulturą. I miłością.


Zapisane cytaty:

„Nigdy się nie wie dokładnie, że właśnie w danym momencie przekracza się jakiś ważny próg w swoim życiu. Tę wiedzę zyskuje się dopiero później, patrząc z perspektywy czasu i nabytego doświadczenia.”

„Nigdy nie wiemy, kiedy kogoś ukochanego widzimy po raz ostatni. Ta wiedza zawsze przychodzi później i wtedy rozpaczliwie próbujemy wygrzebać z zakamarków pamięci wszystkie, najdrobniejsze nawet szczegóły tego spotkania.”

sobota, 6 listopada 2021

Narzeczona nazisty – Barbara Wysoczańska

Właściwie ta książka mogłaby być jednym z wielu romansów rozgrywanych w scenerii Europy końca lat trzydziestych i w okresie II wojny światowej. Oto piękna i rezolutna studentka germanistyki Hania Wolińska, smakuje ekskluzywny świat niemieckiej arystokracji, za sprawą pełnienia w czasie wakacji roli damy do towarzystwa hrabiny Irene von Richter. Poznaje jej wnuka, przystojnego Johanna von Richtera. Młodzi, zauroczeni sobą, mogliby opływać w luksusy, i żyć długo, i szczęśliwie.
Mogliby. Gdyby nie pan Adolf Hitler, opętane ideologią narodowego socjalizmu niemieckie społeczeństwo, i wszystko co wydarzyło się wraz z datą 1 września 1939 roku. Ciężar rasistowskiej, zbrodniczej polityki władz niemieckich kładł się cieniem na związku Hani i Johanna.


Ale na szczęście ta książka nie jest „tylko” dobrze napisanym wojennym romansem. Wielokrotnie powtarzam, że szalenie cenię w literaturze dobry research, dzięki któremu czuć w niej po prostu PRAWDĘ, dogłębną znajomość tematu, dobre oddanie realiów epoki i nastrojów społecznych, w tym przypadku końca lat 30-tych w Niemczech i Polsce. Szczególnie sugestywnie zobrazowana jest na kartach powieści atmosfera Monachium, które jawi się niczym soczewka ówczesnego narodu niemieckiego wykonującego „groteskowy taniec pod dyktando obłąkanego szaleńca”.

Kiedy czytam książki przywołujące lata rodzenia się i rozkwitu nazizmu, powracają do mnie pytania: jakim cudem, JAKIM? Hitlerowi udało się wciągnąć w spiralę nienawiści rzesze swoich rodaków? Dlaczego europejskie mocarstwa właściwie bez mrugnięcia okiem, grały żałobną pieść pisaną jego partyturą czystego ZŁA?

Bardzo dobry debiut pani Wysoczańskiej, która w jednym z wywiadów deklarowała: „zawsze byłam zakochana w historii, a szczególne spektrum mojego zainteresowania stanowią lata 20. i 30. XX wieku, jak i historia najnowsza.” Cieszy mnie to niezmiernie, bo daje nadzieję, na kolejne, równie pasjonujące powieści.

Mam jedno zastrzeżenie. Uważam, że zbyt dużo faktów z fabuły zdradza opis książki z tyłu okładki. Dlatego jeśli dopiero zamierzacie czytać „Narzeczoną nazisty” – darujcie sobie zaglądanie tam :)