środa, 28 kwietnia 2021

Gdzie poniesie wiatr – Kristin Hannah

"Miej swoje zdanie...
bądź konsekwentna...
podejmuj ryzyko...
nigdy się nie poddawaj."

Najnowsza powieść Kristin Hannah, ważkością podjętego tematu, moim zdaniem dorównuje jej słynnemu „Słowikowi”.


W „Gdzie poniesie wiatr” Hannah swoich bohaterów umieszcza w jednym z najczarniejszych – dosłownie – okresie historii Stanów Zjednoczonych, Wielkiego Kryzysu, jaki nastąpił po Czarnym Czwartku 24 października 1929 roku. Dniu, który zachwiał Nowojorską Giełdą Papierów Wartościowych i stał się początkiem ogólnoświatowego kryzysu ekonomicznego. W USA krach zbiegł się z katastrofalnymi anomaliami pogodowymi określanymi mianem Dust Bowl. Klęska ekologiczna, będąca skutkiem suszy i silnej erozji gleb, objęła w okresie od 1931 do 1938 roku dziewiętnaście stanów na obszarze Wielkich Równin w Stanach Zjednoczonych. Między innymi stan Teksas, gdzie wśród pszenicznych farm poznajemy Elsę.

Wychowana w dość zamożnym, konserwatywnym domu, od dzieciństwa z łatką słabej, chorowitej, a dodatkowo niezbyt urodziwej i niechybnie pozbawionej przyszłości w postaci możliwości założenia rodziny. Być może dlatego, pozbawiona prawdziwej uwagi i miłości swoich najbliższych, całkiem irracjonalnie i wbrew wychowaniu, rzuciła się w związek, który w jej przeświadczeniu dawał nadzieję na dobre życie i poczucie przynależności.

Niespodziewanie dla samej siebie w nowej rzeczywistości odnalazła w sobie siłę, która ją samą zaskakiwała. Zyskała też wsparcie i uczucie, choć nie koniecznie tam, gdzie spodziewać się tego powinna.

Losy Elsy ukazane na tle nędzy lat trzydziestych USA porażają realizmem i surowością. To nie jest Ameryka mlekiem i miodem płynąca, Ameryka możliwości i równości. To Ameryka brutalnej, mozolnej pracy, walki z żywiołami, z niesprawiedliwym traktowaniem, z pogardą, z uprzedzeniami, z brakiem tolerancji, z dyskryminacją, z wyzyskiem, wreszcie z ksenofobią skierowaną wobec migrantów wewnętrznych.

Elsę poznajemy jako dziewczynę, później kobietę z pozoru poddaną biegowi losu, bierną wobec tego, co niesie bezwzględna rzeczywistość. W najtrudniejszych chwilach mobilizuje ją wspomnienie słów bliskiej jej w dzieciństwie osoby: „Odwagi. Albo udawaj, że się nie boisz. Na to samo wychodzi.” Bo tak naprawdę w historii Elsy drzemie siła: ile razy upadała, ile razy życie przygniatało ją swoim ciężarem i przeciwnościami, zawsze z tego upadku dźwigała się. W tej cichej, pokornej kobiecie była niezłomność, która uwypukliła się dopiero w sytuacjach ekstremalnych. Źródłem jej waleczności, żarliwości w działaniu było też macierzyństwo: „Nic na świecie tak nie przywracało sił, jak miłość dzieci.”

Kristin Hannah po raz kolejny pokazuje w tej książce to, co stanowi o sile Jej pióra: świetne sportretowanie psychologiczne bohaterów, poruszające tło społeczne, burzliwe realia historyczne i wiarygodnie oddane relacje międzyludzkie.

Nie sposób przy okazji tej książki, nie wspomnieć o poruszającym „Słowie od autora”. Pisarka odwołała się w nim do aktualnych wydarzeń w świecie – pisała je w maju 2020 roku, gdy cały świat rozpoczynał zupełnie wówczas nieprzewidywalną, nieznaną walkę z pandemią koronawirusa. To także sytuacja, która niesie za sobą zagrożenia pozamedyczne: zachwianie stabilności gospodarczej, zagrożenie bezrobociem i powszechny lęk o przyszłość. „Gdzie poniesie wiatr” to powieść, która paradoksalnie pozwala czerpać nadzieję z trudnych doświadczeń innych ludzi.

„Odwagi!”

Wyruszcie wraz z Elsą Martinelli po lepsze życie. Choć to bardzo ponura historia, bardzo trudna emocjonalnie, niesie w sobie siłę, mobilizację do tego, aby nigdy, nigdy, NIGDY się nie poddawać!


Zapisane cytaty:

"Biblioteka. W książkach znajdzie odpowiedź na wszelkie pytania."

"Nie martw się umieraniem. Martw się, żeby nie przegapić życia. Odwagi!"

"W dziennym świetle wszystko lepiej wygląda."

"Nie jesteś gorsza od innych."

"[...] przebywając ciągle z tymi samymi ludźmi, nie zauważa się zachodzących w nich zmian."

"Jeśli nie masz innego wyjścia, udawaj odważną."

"[...] kto ma krótką pamięć, nie uczy się na błędach."

"Ludzie, którzy tkwią w przeszłości, nie mają szans na przyszłość."

"Miłość w dobrych czasach jest marzeniem. W złych ratunkiem."

"Miej swoje zdanie...
bądź konsekwentna...
podejmuj ryzyko...
nigdy się nie poddawaj."




sobota, 24 kwietnia 2021

Pod szkarłatnym niebem – Mark Sullivan

„Świat tak nie działa. Świat nie jest taki chory i zły.” 
Taka myśl towarzyszyła młodemu Włochowi Pino Lelli, gdy przyszło mu być świadkiem okrucieństw, jakich dopuszczali się Niemcy na cywilnej ludności podczas drugiej wojny światowej.



Udział Włoch w tym największym konflikcie zbrojnym XX wieku był… skomplikowany. Przystąpili do niego 10 czerwca 1940 roku początkowo w charakterze sojusznika III Rzeszy, pod wodzą słynącego z szaleńczych skłonności Benito Mussoliniego. Wówczas jeszcze społeczeństwo włoskie wspierało politykę Duce i partii faszystowskiej, upatrując w niej szansy na odbudowę włoskiego imperium. W miarę niepowodzeń armii włoskiej na kolejnych frontach, zaufanie dla Mussoliniego spadało i doprowadziło do ukształtowania się silnej opozycji politycznej oraz niezadowolenia Włochów i sprzeciwu wobec nieudolnie prowadzonej polityki. Rósł w siłę włoski ruch oporu.

W tym właśnie momencie poznajemy młodego mediolańczyka Pino Lellę. Śledzimy kolejno jego drogę – wprost z dobrze sytuowanego, ustabilizowanego domu rodzinnego, poprzez alpejskie przeprawy górskie, pokonywane dla pięknej idei niesienia pomocy, aż do… służbowego samochodu generała Hansa Leyersa. Drogę pełną trudnych wyborów i decyzji. Osią powieści są wydarzenia, których uczestnikiem i świadkiem jest Pino pełniąc służbę osobistego kierowcy niemieckiego generała, pełnomocnika nazistów do spraw produkcji wojennej we Włoszech.

Swoistym bohaterem książki jest sam… Mediolan, gdzie na Piazza della Scala wielki Leonardo da Vinci zaklęty w posągowym monumencie, spoglądał na ogrom szerzącego się wokół zła. Uliczne egzekucje, porzucone ciała, bombardowane domy…

Mediolan, w którym w ostatnich dniach wojny, w wyniku drastycznej reakcji tłumu, dokonano znanego powszechnie zbezczeszczenia ciał faszystów, w tym jeszcze nie tak dawno wielbionego przez Włochów Mussoliniego.

Wszystko to oglądamy oczami głównego bohatera książki, który jako niespełna osiemnastolatek został wciągnięty w nieprzewidywalne tryby wojennej maszyny. Nagromadzenie okrucieństwa, którego był świadkiem powodowała, że chwiała się jego wiara w ludzkość. Ale Pino nie byłt tylko świadkiem mimowolnym, biernym. Pod pozornie sumiennie wypełnianą służbą w Organizacji Todt u boku generała Leyersa kryje się drugie dno…

Pomimo ciężkiej tematyki i niewiarygodnie okrutnych i sugestywnych opisów bezmiaru wojennego ZŁA, w książce udało się autorowi przemycić urok Italii – piękne krajobrazy (szczególnie alpejskie), śródziemnomorskie smaki, południowe namiętności, zapachy, muzykę. Chociaż nie jestem fanką opery, podczas lektury kilkakrotnie odsłuchiwałam arii Nessun dorma z „Turandota” Pucciniego. Doskonale korespondowała z opisywanymi wątkami… wzmacniała dramaturgię.

„Pod szkarłatnym niebem” zdarzyła się także piękna, romantyczna miłość, która w wielu aspektach wpłynęła na całe, długie życie Pina.

Giuseppe (Pino) Lella to postać autentyczna. Choć spotkałam się na włoskich stronach internetowych z opiniami, że Mark Sullivan „zrobił” w książce z tej postaci „bohatera, którego nie było”, to wiarygodności przeżyć i czynów Lelli nie podważano.

Lubię historie dopowiedziane, a w przypadku tak dramatycznych, tak momentami… nieprawdopodobnych, jest to dla mnie szczególnie ważne. Dlatego cenię, że Mark Sullivan przywołał na zakończenie książki swoje osobiste spotkania i rozmowy z bardzo już wiekowym panem Giuseppe Lellą i w skrócie nakreślił jego powojenne losy.

Choć wiem, że zabrzmi to przewrotnie, moim zdaniem mocną stroną tej powieści są niewiarygodnie realistyczne opisy wojennych zbrodni. I to dokonywanych po obydwu stronach – nazistów i aliantów. Uwypukla się tym samym drzemiące w książce przesłanie o bezsensie każdych działań wojennych. Mierzi absurd i paradoks zła w każdym wydaniu. Proszę mi wierzyć, opis scen bezczeszczenia zwłok włoskich partyzantów przez Niemców, jak i zwłok Mussoliniego i jego towarzyszy przez włoski lud, są równie przerażające i obezwładniające swoim bestialstwem.

Książka spodoba się osobom, które lubią wojenną literaturę i cenią sobie nieprzeciętne biografie. Na pewno ciekawie będzie czytało się tym, którzy byli w Mediolanie i znają topografię miasta.


Zapisane cytaty:

„Jeśli stracimy miłość, stracimy wszystko.”

„Nic, co warto robić w życiu, nie jest łatwe.”

„Życie zawsze prowadzi cię do miejsc i ludzi, których powinieneś zobaczyć i poznać.”

„Wszystkie wspaniałe rzeczy biorą się z miłości.”

„… jeśli mamy dość szczęścia, by żyć, musimy dziękować za ten cud w każdej chwili każdego dnia, nieważne jak niedoskonałego.”



poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Surrealistka – Michaela Carter

„Surrealistka” Michaeli Carter to powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach i postaciach historycznych.

Nie sposób podczas lektury tej książki nie przypomnieć sobie wszystkiego, co wiemy, albo nie, o surrealizmie. Książka jest bowiem przesączona klimatem tego nurtu w sztuce, który narodził się we Francji na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku. Znajomość choćby najważniejszych przedstawicieli, znacznie uprzyjemni lekturę. Każdemu zaś poszerzy wiedzę, a dodatkowo dostarczy wielu, wielu ciekawostek, smaczków z towarzyskiego życia artystycznej bohemy europejskiej przełomu burzliwych lat 30 i 40. Nie do przecenienia są też kulisy powstawania niektórych dzieł sztuki surrealistycznej, fotografii, czy głośnych wystaw – jak na przykład wrażenia odbiorców obrazu „Guernica” Pabla Picasso (w tym Leonora Carrington), po raz pierwszy wystawionego w hiszpańskim pawilonie podczas wystawy światowej w Paryżu w roku 1937.


Surrealiści zakładali, że ludzka podświadomość uruchamia twórcze siły człowieka. Sztuka według nich wyrażała nadzieję na przyszłe wyzwolenie człowieka z więzów i ograniczeń. Najcenniejsze wartości to wolność, wyobraźnia, pragnienie, miłość i poezja. Dlatego surrealizm to przede wszystkim światopogląd, a co za tym idzie – styl życia, i jest to doskonale w powieści oddane. Łamali zasady i konwenanse. Zanegowali klasyczny styl malarstwa, inspirowali się snami, magią, halucynacjami. Interesowali seansami spirytystycznymi. Fascynowali perspektywami psychologii głębi i związanej z nią psychoanalizą. Rzeczom zwyczajnym przypisywali znaczenie cudowności. Teatralizowali życie codzienne i właśnie tego w niesamowicie sugestywny sposób doświadczamy podczas lektury „Surrealistki”.

Najczęściej większość z nas potrafi wymienić zaledwie kilku najbardziej znanych i medialnych twórców tego nurtu w malarstwie, w tym z całą pewnością Salvadora Dali i Maksa Ernsta…, który jest jedną z głównych postaci powieści „Surrealistka”. Tytułowa surrealistka zaś to Leonora Carrington.

Związek dwojga artystów jest esencją tej książki. Ale przez karty powieści, tak jak przez życie dwójki bohaterów, przewija się ogromna plejada ludzi, związanych w różny sposób z surrealizmem.

Za sprawą pióra Michaeli Carter podglądamy ich „świętowanie” codzienności, czynienie ze zwykłych czynności celebry, czasami ekscentrycznej. I podążamy za nieustającymi przetasowaniami na linii damsko-męskiej. Tak, tak „ci zdegenerowani artyści” – jak zwykł nazywać surrealistów Hitler – korzystali z uciech wolności w każdej dziedzinie życia.

Niebagatelnym tłem fabuły jest ówczesna sytuacja polityczna – Europa z szalejącym faszyzmem w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej i pierwsze jej lata. Wydarzenia te miały istotny wpływ na losy bohaterów książki i jest to w niej wnikliwie odzwierciedlone.

Z perspektywy długości życia Leonory Carrington (zmarła w roku 2011 w wieku 94 lat), akcja powieści obejmuje krótki przedział czasowy (1937 – 1943), ale decydujący o kierunkach jej rozwoju artystycznego i osobistego.

Jako niespełna dwudziestoletnia studentka poznała w Londynie Maksa Ernsta. Dojrzałego (wówczas miał 46 lat), żonatego i już uznanego artystę. To on wprowadza ją w świat doznań zmysłowych, namiętności i… grupę londyńskich surrealistów. W Leonorze budzi się siła, aby przeciwstawić się woli ojca i podążać swoją artystyczną drogą. U boku Ernsta poszukuje siebie jako kobiety i jako artystki. Tworzyli osobliwą, niemalże baśniową parę – „białowłosy czarnoksiężnik w czarnej szacie i dziewczyna, którą zaczarował”. Ale Leonora nie chce być „tylko” muzą, sama chce tworzyć, być bohaterką swojej własnej historii.

Książka napisana jest przystępnym, miejscami poetyckim językiem, niestroniącym od metafor. Pełno tu emocji, barw i zapachów południowej, słonecznej Francji, w której przez pewien czas Ernst i Carrington mieszkali.

Ogromną wartością powieści jest możliwość odkrywania drugiej strony mniej lub bardziej znanych, i mających potwierdzenie w źródłach, wydarzeń.

Kiedy szukałam informacji o Leonorze, natrafiłam na wzmianki o jej ekstrawaganckim zachowaniu. Podczas eleganckiego przyjęcia wystąpiła owinięta w prześcieradło, które w pewnym momencie zrzuciła, ukazując się zgromadzonemu towarzystwu całkiem naga.
We Francji, w Saint-Martin-d'Ardèche, gdzie Leonora i Maks znaleźli swoje miejsce „z bezkresnym niebem i rzeką”, eksperymentowała w kuchni, przygotowując dla swoich gości omlety z oregano, pomidorami, bazylią… i puklami włosów śpiących w jej domu przyjaciół. Był to w jej wydaniu surrealizm w kuchni – nazwany omletem a’la chveaux. Wszystkie te historie mają swój ślad w powieści.

Dla sympatyków sztuki cenne będzie towarzyszenie za sprawą książki, procesowi twórczemu jej bohaterów. Mamy wgląd w genezę wczesnych prac Leonory – „Posiłek Lorda Candlesticka”, czy pełen symboliki „Autoportret” (z hieną i koniem na biegunach) oraz Ernsta (np. „Leonora o poranku”).

Leonora Carrington „Posiłek Lorda Candlesticka”

Leonora Carrington „Autoportret”

Maks Ernst "Leonora o poranku"

Emocjonującym doznaniem może być też opis sytuacji, podczas której zostało wykonane jedno ze zdjęć Leonory z bliskimi jej kobietami, w Lam Creek w Anglii. Znajdują się na niej obok Carrington: Lee Miller (fotografka i korespondentka wojenna – autorka fotografii polskiej pilotki Anny Leskiej w myśliwcu Spitfire; ale także modelka Picasso), Ady Fidelin (modelka, pozowała do wielu fotografii artystycznych Man Ray’a) i Nusch Éluard (również modelka, performerka teatralna). Magiczne jest to zdjęcie w zestawieniu z czytanym tekstem w książce – polecam ten fragment Waszej uwadze.

„Surrealistka” to opowieść o namiętności łączącej dwie nietuzinkowe osobowości, to także możliwość zanurzenia się w sztuce w jej szerokim kontekście i wgląd w ruch surrealistyczny okresu międzywojennego i początku II wojny światowej.

Na polskim rynku wydawniczym to z pewnością bardzo cenna pozycja, przywracająca pamięć o kobiecie – surrealistce w zdominowanym przez mężczyzn współczesnym kierunku artystycznym. Idealna dla miłośników sztuki.

Nie przegapcie tej możliwości i sięgnijcie po powieść Michaeli Carter.

Dziękuję Wydawnictwu REBIS
za przedpremierowe udostępnienie powieści.

Zapisane cytaty:

„Życie to ciąg żartów, im bardziej absurdalnych, tym lepiej.”

„Z pewnymi ludźmi nie trzeba próbować. Wystarczy być.”

„Najlepiej żyć teraźniejszością, nie wybiegać myślą do przodu ani nie rozpamiętywać przeszłości – ale jak to zrobić, skoro przeszłość to wszystko, co pozostało?”

„Księżyc ze wszystkich nas robi kłamców.”

„Żeby stać się panią samej siebie, zabiła muzę. To aż takie proste.”

„W przypadku niektórych osób już od chwili ich poznania wiadomo, że człowiek się z nimi zaprzyjaźni”.

„Co za paskudne słowo. Żona. Przywodziło na myśl drut kolczasty lub kotwicę wlokącą się w wodzie.”

„Kiedy sprzątasz przygotowujesz scenografię, w której rozegra się cudowna sztuka, historia twego życia […]. Kiedy gotujesz, jesteś alchemiczką. Jesteś czarodziejką.”

„Lenora skubnęła szynki. Smakowała smutno, jakby marynowana była we łzach.”

Cytaty w formie prezentacji:



- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Źródła załączonych fotografii i reprodukcji obrazów:
Wikipedia, www.mutualart.com, onesurrealistaday.com 

czwartek, 8 kwietnia 2021

Lady M. – Ałbena Grabowska

Po książkę sięgnęłam, bo daję duży kredyt zaufania twórczości pani Ałbeny Grabowskiej. Kilka lat temu spodobała się mi Jej saga o rodzinie Winnych (czytałam jeszcze zanim pojawiła się informacja, że „Stulecie Winnych” będzie zekranizowane), a zachwyciły losy bohaterek powieści „Matki i córki”. Poza tym wszystkim, autorka wydaje się być osobą bardzo ciepłą, sympatyczną i podziwiam, że łączy wymagającą pracę zawodową (jest lekarzem neurologiem) z pisarstwem. 



Niestety w przypadku „Lady M.” mam kłopot. Nie chciałabym napisać, że książka jest… słaba, bo od wiedzy i warsztatu krytyka literackiego dzieli mnie przestrzeń kosmiczna, ale… porywająca nie jest. A szkoda, bo tematyka – zdrada, pragnienie uznania, władzy i sukcesu – pomimo tego, że stara jak świat, to jednak wciąż jest w literaturze eksploatowana, często z powodzeniem. Nie w tym przypadku. Coś poszło nie tak. 

Szekspirowska Lady Makbet to symbol kobiety żądnej władzy i zaszczytów, nieznającej skrupułów i niecofającej się przed największym złem. Ile z tej demonicznej postaci jest w Małgorzacie stworzonej przez pióro Pani Ałbeny Grabowskiej? Bo tytuł powieści jednoznacznie nawiązuje do napisanej około roku 1606 tragedii Wiliama Szekspira „Makbet”. 

Małgorzata to kobieta dążąca do doskonałości, perfekcjonistka, wymagająca wiele od siebie, ale też i od innych. Szczególnie od męża, na którym wywiera presję odnośnie jego kariery naukowej i awansu zawodowego. Nie jest to jednak budująca motywacja, wspieranie poprzez towarzyszenie w rozwoju osobistym, tylko właściwie… wymuszanie, stawianie celów do bezwarunkowego realizowania. Kiedy w usystematyzowaną codzienność dwojga bohaterów wkradają się namiętności ulokowane poza ich związkiem, a na horyzoncie pojawiają się nowe możliwości zawodowe Krzysztofa, coś zaczyna pękać. Atmosfera w książce jest ciężka, duszna, spięta, by finalnie eksplodować dramatycznymi wydarzeniami. 

Nie czuję się kompetentna, aby oceniać warsztat pisarski twórcy, ale jako czytelnik-odbiorca mogę napisać, że miejscami powieść czytało się mi… niewygodnie, tak jakby pewne elementy fabuły były niespójne, kanciaste. Z bohaterów dość wyraziście, choć z drugiej strony stereotypowo, zarysowana jest postać Małgorzaty – tytułowej Lady M. oraz jej męża Krzysztofa. Zupełnie niedopracowana wydaje się mi konstrukcja relacji małżonków z synami. Noszą bardziej znamiona zarysu, niż dobrze zbudowanych i pełnych. Totalnie nijaka postać nowego dyrektora szkoły, w której jako nauczycielka nauczania początkowego pracuje Małgorzata. 

Wielu czytelników wspomina, że zakończenie książki wbija w fotel i jest zaskakujące. W mojej opinii zakończenie jest niesmaczne i definitywnie nurza „Lady M.” w kiczu… czyniąc przeciętnym czytadłem. Być może pominięcie dwóch ostatnich akapitów powieści, w jakimś stopniu by ją obroniło. 

Ze spraw czysto technicznych, zupełnie nieistotnych dla merytorycznej opinii o lekturze – irytowała mnie czcionka użyta do wydruku tekstu (zbyt drobna i jakby za szeroka) oraz niewielkie potknięcia redakcyjne, jak np. wyrazy ze znakiem przeniesienia w środku wersu. Zauroczyła natomiast okładka, ale tutaj do głosu dochodzą moje subiektywne upodobania estetyczne – lubię okładki graficzne, a nie przepadam za modnymi i często teraz stosowanymi fotograficznymi. Taka tam fanaberia ;) 

Aż mi smutno, że dzielę się takimi niefajnymi przemyśleniami. Mimo wszystko na pewno będę sięgała po powieści pani Ałbeny Grabowskiej, wszak nawet najwięksi pisarze mają w swoim dorobku niezbyt udane pozycje :) Na pewno z czystym sumieniem mogę polecić wspomniane na początku tego wpisu „Matki i córki”. 


Zapisane cytaty:

„Na tym polega związek. Ludzie się wspierają i pomagają sobie. Nie wymagają jedno od drugiego, nie stawiają sobie warunków, nie walczą i nie negocjują.”

„… specyficzne zlepki słów niosące jakiś przekaz, zwane wierszami…”

czwartek, 1 kwietnia 2021

Dwieście wiosen (cykl) – Grażyna Jeromin-Gałuszka

Cykl "Dwieście wiosen": 
Tom 1 "Folwark Konstancji" 
Tom 2 "Niebieska sukienka" 
Tom 3 "Spóźnione powroty" 
Tom 4 "Aksamitka" 

[informacyjnie: Cykl zamyka tom 5: "Stary kuferek" (nie czytałam)] 


Dwieście – czyli wiadomo, że czeka nas galopada przez dwieście lat historii związanych ze sobą w mniejszym lub większym stopniu rodzin. I celowo użyłam sformułowania galopada. Czytając kolejne tomy, miejscami dostawałam właśnie takiej zadyszki. Startujemy w roku 1865. Ogrom wydarzeń, ogrom postaci, uf… naprawdę często się w tych koligacjach i powiązaniach gubiłam. Nieustannie powracałam do początków książek, gdzie na szczęście dla czytelnika, autorka zamieściła spis najważniejszych bohaterów z podziałem na rodziny. 


Mimo wszystko nie odłożyłam. Bo prowadzona opowieść ma znamiona lekkości i jest zabarwiona humorystycznymi elementami za sprawę niektórych bohaterów i sposobu ich bycia (przeurocza kucharka Wacława – wielbicielka wszystkiego co piękne, miłośniczka książek i… eleganckiej bielizny, czy szwagierka Kazia i ciotka Olimpia, zapalczywie grające w karty, każda ze swoją niebanalną historią). Postacie pełnokrwiste, barwne, nietuzinkowe. Takie, którym czytelnik kibicuje i takie, których nie lubi, ale wobec których nie pozostaje obojętny.

Całość nie dotyczy czegoś wielkiego – ot zwykłe dni, pełne zwykłych spraw, zwykłych ludzi. Plus różne rodzinne tajemnice, dramaty i radości. Wszystko wiarygodne. Wydarzenia historyczne gdzieś w tle funkcjonują, ale nie dominują. Bardziej zasygnalizowane dla podkreślenia ram czasowych danego tomu. W pierwszym losy poszczególnych rodzin dotyka Powstanie Styczniowe i carskie represje, w drugim przewija się wątek pierwszej wojny światowej, w trzecim – drugiej, a czwarty to czas „nowej” powojennej Polski. 

Ogromnym atutem czterech tomów (piątego nie czytałam) są wplecione, stosownie do epoki „dodatki”. I tak w „Folwarku Konstancji” są to przedruki oryginalnych przepisów kulinarnych z roku 1843 „Dwór wiejski, dzieło poświęcone gospodyniom polskim, przydatne i osobom w mieście mieszkającym przez Karolinę z potockich Nakwaską”, które dla współczesnego czytelnika brzmią miejscami… egzotycznie :) W „Niebieskiej sukience” mamy z kolei „Rady i porady według Karoliny z Potockich Nakwaskiej”. Świetnie oddają klimat poszczególnych lat i dodatkowo mają ogromny walor poznawczy (ach ten język!). W „Spóźnionych powrotach” można pośmiać się z reprintów „Ogłoszeń matrymonialnych w przedwojennej prasie”, zaś w „Aksamitce” poczytać fragmenty powojennych stron pisma „Przyjaciółka”, w tym zamieszczane wówczas reklamy. Dodatki te mają swój ogromny urok. 

Z pewnością cykl należy czytać chronologicznie i bez dłuższych przerw pomiędzy kolejnymi tomami, bo trudniej będzie odzyskać orientację w korelacjach pomiędzy występującymi postaciami i łączących ich koneksjach rodzinnych. 


Zapisane cytaty (i fotki "dodatków"):

Tom 1 - Folwark Konstancji
"Miłość nie rodzi się w jednej chwili i w jednej chwili nie umiera."
"Łatwiej nieraz wykazać się odwaga na polu bitwy, niż w życiu."
"Jeśli ktoś wyciąga rękę, nie można chować dłoni."
"Świat, taki czy inny, każdy ma swą historię i swoje przemijanie. Po latach zostają z tego wszystkiego tylko urywki zdarzeń [...]"



Tom 2 - Niebieska sukienka
"Na zawsze nie ma nic"
"Cieszyć się życiem i otaczać pięknymi ludźmi."
"Raz na jakiś czas dzieją się rzeczy niezwykłe. Nie wiadomo jak i nie wiadomo dlaczego - po prostu"
"Dobre rzeczy tak nie zapadają w pamięć, jak dramaty."




Tom 3 - Spóźnione powroty
"Nie ma nic bardziej mylnego, niż przekonanie, że proste sprawy daje się prosto tłumaczyć."




Tom 4 - Aksamitka
"Żyj tak, żebyś dla siebie coś znaczył."