piątek, 28 maja 2021

Piętno – Przemysław Piotrowski

(Cykl z Igorem Brudnym, cz. 1)

Wow! Co to była za lektura! Wciągająca od pierwszych zdań. Z miejsca wprowadzająca w złożoną fabułę, z psychopatycznym pierwiastkiem. Nie pozostawiająca złudzeń: oto drogi czytelniku wkraczasz w zagmatwany i brutalny świat, naznaczony traumatycznymi doświadczeniami, które jednych prowadzą do zainicjowania diametralnych zmian w życiu, innych do czynienia bestialskiego ZŁA.


„Piętno” rozpoczyna cykl z komisarzem Igorem Brudnym w roli głównej. Nic więc dziwnego, że to wokół jego osoby skupiona jest cała opowieść – na jego przeszłości, nierozerwalnie związanej z przerażającymi morderstwami w mieście, z którego przed laty postanowił wyjechać (uciec?), aby rozpocząć nowe życie. Uciekł od dzieciństwa, które było jego przekleństwem. Dzieciństwa, które spowodowało, że w życiu dorosłym zbudował wokół siebie mur. Za nim łatwiej było skryć proste, rzec można nawet banalne pragnienie – o normalnym życiu, w normalnej, kochającej i wspierającej się rodzinie. Tymczasem Igor dorastał w sierocińcu moralnie wypaczonym i przepotężnie zdeprawowanym. Sierocińcu, które zamiast otaczać opieką, dawać bezpieczeństwo, dla wielu podopiecznych było siedliskiem okrutnych, potępianych praktyk. Książka podejmuje szokujący i słusznie wywołujący społeczny sprzeciw, dramat pedofilii, z naciskiem na występowanie tego zjawiska w środowisku kościelnym.

Podobała mi się taka troszkę szkatułkowa kompozycja zastosowana w przypadku wprowadzania kolejnych postaci do fabuły. Szerokie nakreślenie portretu właściwie każdej, pojawiającej się w kolejnych odsłonach postaci, ukazanie jej w kontekście sytuacyjnym, powodowało, że stawała się ona mniej anonimowa, bliższa czytelnikowi, łatwiejsza do wyobrażenia – środowisko w jakim żyła, jej charakter, styl bycia, motywy działania.

Niestety nigdy nie byłam w Zielonej Górze – a właśnie w tym mieście i jego okolicach rozgrywa się akcja powieści. Myślę, że dla osób znających te okolice, to dodatkowa gratka podczas lektury. Chociaż wydarzenia i bohaterowie powieści są całkowicie fikcyjne. Dodam – na szczęście ;)

Opisy bestialskich morderstw, zbezczeszczonych zwłok, sekcji w prosektorium, czy makabryczne sceny w finale (jak to w thrillerze) podnoszą ciśnienie i podsycają… strach. Dynamicznie napisana historia, która równomiernie, nieustannie trzyma czytelnika w napięciu.

Pomimo tego, że boję się przemocy w każdym wydaniu, a tej w książce było, oj było, bardzo mnie ciekawi jak dalej potoczą się losy warszawskiego gliny rodem z Zielonej Góry, Igora Brudnego, który – to już całkiem na marginesie – nie lubi żużlu (zielonogórzanin!!!), ani piłki nożnej (facet!!!)? Ciekawi też, jak rozwinie się związek łączący go z wzbudzającą sympatię Ukrainką Oksaną? No i przede wszystkim – jakie kryminalne zagadki do rozwiązanie postawi na jego drodze Przemysław Piotrowski?

niedziela, 23 maja 2021

Rana – Wojciech Chmielarz

To moje drugie – po „Wyrwie” – spotkanie z prozą pana Wojciecha Chmielarza, i te dwie fabuły, które mam już za sobą, przekonują mnie, aby śledzić dalej to, co wychodzi spod Jego pióra (klawiatury?).


O czym jest ta książka? Nie w sensie treści, bo jej szkic znajdzie każdy w wydawniczych zapowiedziach.

Gdybym miała na takie pytanie odpowiedzieć, rzekłabym: o tym jak dorośli potrafią zepsuć życie dzieciom, nastolatkom, sobie samym wreszcie. O tym jak bardzo dorośli gubią prawidłowe relacje w rodzinie, jak wypaczają swoje marzenia, deprawują ambicje, jak zwyczajnie źle kierują swoim życiem. To jest książka o tym, jak nie powinno się układać sobie życia. I jak nie budować relacji w rodzinie, szczególnie na linii rodzic – dziecko. Jak jeden zły czyn potrafi rozpędzić lawinę kolejnych, kreując sytuacje, z których nie ma już powrotu.

„Rana”, jak każdy uraz – uwiera, boli, wywołuje dyskomfort, niewłaściwie leczona, doprowadza do bolesnych konsekwencji. Bywa, że nieodwracalnych. I o tym właśnie jest „Rana” Chmielarza – niezagojone emocjonalne rany definiują postrzeganie świata i czyny wielu pierwszoplanowych postaci tej książki.

Chmielarz umiejętnie buduje napięcie, które przeradza się w ciekawość – co będzie dalej? Pisarz jest dobrym obserwatorem problemów współczesnego społeczeństwa – sprawnie porusza się w rodzinnych relacjach i świetnie wykorzystuje to w książce. Znajomość ludzkiej psychiki przekłada się na wielowymiarowo zbudowane postacie. Przekonująco portretuje stany emocjonalne zarówno nastolatków, jak i osób dojrzałych, starszych, czy wreszcie z mniejszą sprawnością intelektualną. Jednocześnie nikt nie jest jednoznaczny, dobry albo zły. Każdy kryje swój mniejszy lub większy sekret, nosi w sobie tytułową ranę. W jednej chwili czytelnik obdarza któregoś z bohaterów sympatią i zrozumieniem, w drugiej, w miarę rozwoju akcji, musi to postrzeganie zrewidować.

Myślę, że fani thrillerów powinni być zadowoleni. A poza tym książkę polecam wszystkim rodzicom.

Cytat:
„Jutro jest zawsze lepiej.”

środa, 19 maja 2021

Dymy nad Birkenau – Seweryna Szmaglewska

„Nic nie zostało po ludziach, 
którzy zginęli w Oświęcimiu, 
prócz tego, co w ziemię wsiąkło, 
prócz tego, co z ziemi emanuje.”

W czasie II wojny światowej niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady Auschwitz-Birkenau to miejsce śmierci. To miejsce, gdzie w ogromie niewyobrażalnego ZŁA zanika człowieczeństwo. Relacja Seweryny Szmaglewskiej paradoksalnie niesie też świadectwo, że było to miejsce życia. Życia ludzi, którzy wbrew rozsądkowi, wbrew temu, czego byli świadkami, i czego sami doświadczali, pomimo nieustającego trwania na granicy śmierci, wierzyli w życie.

Książka stanowi wyjątkowe świadectwo Zagłady – została napisana bezpośrednio po zakończeniu wojny, przez więźniarkę, która spędziła w nim blisko 3 lata! O wadze tej relacji świadczy fakt, że książka (po raz pierwszy wydana latem 1945) była w roku 1946 włączona do materiałów oskarżenia podczas procesów w Norymberdze, gdzie sądzono zbrodniarzy hitlerowskich.

Pani Seweryna Szmaglewska była pisarką, a szerszej grupie czytelników powinna być znana jako autorka powieści dla młodzieży „Czarne stopy”. Zmarła w roku 1992, do końca niosąc pamięć o tym, co przeżyła w Oświęcimiu.

Książka jest niezwykłym, literackim dokumentem, pamiętnikiem, którego czytanie wywołuje grozę. I pomimo tego, że każdy posiada choćby ogólną wiedzę, czym był niemieckie obozy koncentracyjne, to i tak podczas lektury książki będzie zadawał sobie pytanie: Dlaczego? Jak można było? Czytając kolejne rozdziały niejednokrotnie próbowałam sobie wyobrazić siebie na miejscu ludzi wyrwanych z codziennego życia, choćby nawet wojennego i wtłoczonych w coś tak absurdalnie nieludzkiego! Przerażające…

Myślę, że po „Dymy nad Birkenau” powinny sięgnąć wszystkie osoby zaczytujące się w powieściach fabularnych, których akcja umiejscowiona jest w tematyce obozowej.

Odważę się powiedzieć więcej: tę książkę powinien przeczytać KAŻDY.

Bo zapomnieć nie wolno. A nasza pamięć to obowiązek wobec tysięcy zagłodzonych, zamęczonych, upodlonych, odartych z godności, zabitych ludzi. Zabitych tylko za to, że byli po prostu ludźmi…


poniedziałek, 17 maja 2021

Nigdy o tobie nie zapomnę – Agnieszka Zakrzewska

Sięgnęłam po tę książkę, ponieważ bardzo lubię literaturę osadzoną w historii. Szczególnie, gdy obejmuje ona wydarzenia okresu międzywojennego. Nieustannie intryguje mnie mechanizm rodzenia się zbrodniczego w skutkach nacjonalizmu narodowego. Ciekawi funkcjonowanie w tym wszystkim społeczeństwa europejskiego. Im więcej czytam o Zagładzie, tym bardziej chcę zrozumieć, dlaczego świat tak naprawdę milczał? W zapowiedzi powieści Agnieszki Zakrzewskiej dodatkowo wspomniane jest, że historia przedstawiona na kartach książki oparta jest na prawdziwych wydarzeniach.


Młodziutka Annemarie dorasta w zamożnym domu swoich rodziców – holenderskiego bankiera Frederika Engelena i jego kochającej luksusy małżonki Nene. Państwo Engelenowie jawią się jako osoby – delikatnie rzecz nazywając – zblazowane, czy wręcz zepsute dobrobytem, obrosłe w konwenanse na pokaz, o podwójnej moralności. Annemarie ma przed sobą perspektywę kariery pianistki i w zamyśle swoich rodziców, ślub z kimś odpowiednim, a więc zamożnym, z tak zwanego towarzystwa. I wszystko toczyłoby się według utartego schematu, gdyby nie miłość, którą Annemarie obdarzyła z wzajemnością Aarona, chłopca pochodzącego z żydowskiej rodziny, a więc absolutnie nie do zaakceptowania przez Engelenów, dodatkowo sympatyzujących z dochodzącym do władzy Hitlerem.

Mocną stroną książki jest jej holenderski klimat – można przenieść się do przedwojennego Amsterdamu. Miło czytało się też o stylu życia mieszkańców holenderskiej stolicy w latach trzydziestych XX wieku – zarówno sfer wyższych, jak i tych ze społecznych nizin. Ciekawostką i dla mnie nowością było przybliżenie postaci Josepha Asschera – twórcy słynnego szlifu kamieni szlachetnych, autora obróbki największego diamentowego samorodka wszech czasów, gigantycznego Cullinana. Frapująca jest też tajemnicza postać mężczyzny, którego historia rozgrywa się w latach 80, w Brazylii – kim jest i co, jeśli w ogóle – łączy go z główną bohaterką „Nigdy o tobie nie zapomnę”?

A poza tym… wiele się w tej książce rozsypuje. A może ja oczekiwałam czegoś więcej? W moim odczuciu wiele wątków poprowadzono niespójnie. Kilka się rozmyło. Kilka utonęło w oparach infantylności. Być może zostaną rozwinięte i sprawniej poprowadzone w kontynuacji powieści, bo jej zakończenie – dość zaskakujące – wskazuje na taki zamysł. Czy po nią sięgnę? Szczerze powiem, że póki co nie wiem…


Zapisane cytaty:

„Nikt nigdy nie powiedział, że dobre decyzje nie będą cię ranić…”

„Im więcej świat widział, tym bardziej zazdrościł. Zawiść niszczyła wiele, a litość mogła czasem pomóc.”

środa, 12 maja 2021

Jean E. Pendziwol – Córki latarnika

Zawsze, gdy rozpoczynam lekturę książki, lubię sprawdzić w jakich przestrzeniach czasowych oraz miejscu rozgrywa się akcja. W przypadku „Córek latarnika” ma to istotne znaczenie, aby wgryźć się w klimat opowiadanej historii, poczuć jej magię.


Jean E. Pendziwol zabiera czytelnika w świat kanadyjskich Wielkich Jezior pierwszej połowy XX wieku. Poznajemy rodzinę latarnika stacjonującego na Wyspie Porfirowej na Jeziorze Górnym. Wkraczamy w surowe życie ludzi, których rytm codzienności wyznacza przyroda i konieczność nadawania sygnałów świetlnych lub dźwięków buczków mgłowych, które wspierają nawigację statków transportowych.

Narracja prowadzona jest dwutorowo – przez będącą już u schyłku życia Elizabeth i młodziutką, doświadczoną przez los, ale dopiero wchodzącą w dorosłość Morgan.

Nie bez znaczenia są współczesne ramy czasowe powieści, których główną postacią jest Morgan Fletcher – zbuntowana nastolatka, poddana za drobne przewinienie procesowi resocjalizacyjno-readaptacyjnemu. Morgan ma wykonać prace społeczne na rzecz domu opieki, gdzie zamieszkują starsze osoby. Tutaj poznaje Elizabeth Livingstone – niedowidzącą staruszkę, z którą nawiązuje nić porozumienia. Na prośbę starszej pani, Morgan rozpoczyna lekturę dziennika prowadzonego przed wielu laty przez ojca Elizabeth. Tym samym rozpoczynamy wędrówkę szlakiem głęboko skrywanych rodzinnych tajemnic. Szlakiem, na którym nie tylko Elizabeth, ale też Morgan odnajdzie cząstkę swojej tożsamości.

Dzieciństwo Elizabeth charakteryzowały izolacja, ciężka praca w latarni i troska o siostrę bliźniaczkę Emily, która była… inna – zamknięta w świecie swojej wyobraźni, bez kontaktu werbalnego z otoczeniem. Przepięknie przedstawiona jest siostrzana bliskość – troska, poświęcenie i miłość.

Niezwykle ciekawie zilustrowana jest też więź jaka zaczyna łączyć staruszkę i nastolatkę. Dużo tutaj mądrości, zrozumienia, na szczęście brak moralizatorstwa i przekonania o nieomylności płynącej z racji życiowego doświadczenia, często występującej u osób starszych.

Początek znajomości dwóch bohaterek daje obraz tego, jak często bywamy obojętni wobec osób starszych. Wydaje się nam, podobnie jak Morgan, że taka osoba nie ma już przed sobą życia, a tego co przeżyła już nie pamięta, a więc niejako jest pozbawiona i przeszłości. Warto zagłębić się w lekturę „Córek latarnika”, aby przekonać się, że nie jest to prawda.

Książkę czyta się z zainteresowaniem, zmiana narracji – prowadzonej zamiennie przez Morgan, Elizabeth i nieżyjącego od lat latarnika, który przemawia poprzez karty zapisanego dziennika – pozwala na poznanie całej historii z różnej perspektywy. Nadaje całości dynamiki.

Powieść skradnie serca fanom rodzinnych historii, zawiłych tajemnic, fabuły odwołującej się do autentycznych realiów konkretnych miejsc i społeczności.

Dajcie się poprowadzić światłu latarni morskiej…


Zapisane cytaty:

„Czas płynie dużo szybciej, jeśli z kimś się go dzieli.”
„To niezwykłe jak człowiek potrafi kochać. Odczuwać głęboką więź z kimś, kogo w sumie nie zna.”
„Wojna i śmierć potrafią uciszyć najsilniejszego.”
„Swoim zachowaniem ludzie mówią czasem coś, czego nie potrafią wyrazić słowami.”
„W pewnym momencie życia każdy pyta siebie: Kim jestem? Rzecz w tym, że nieważne jest, kim się jest ani kim się było. Ważne jest, kim można być.”
„Strach tak szybko przeradza się w gniew.”

niedziela, 9 maja 2021

Wyrwa – Wojciech Chmielarz

Słowo wyrwa w Słowniku języka polskiego to lakoniczna definicja: „znaczny brak czegoś w pewnej całości”. Wyrwa w książce Wojciecha Chmielarza to niewyobrażalna strata, jaką może spowodować tylko śmierć kogoś bliskiego. Bezkreśnie bolesna pustka, bo niespodziewanie z całości jaką stanowi rodzina, zostaje wyrwana żona, matka, córka. To nie spojler, bo taką informację na okładce znajdzie każdy czytelnik, gdy tylko zdecyduje się sięgnąć po tę książkę. Taki jest start tej opowieści, którą czyta się, jakby słuchało zwierzeń (spowiedzi?) głównego bohatera – ponad trzydziestoletniego Maćka Tomskiego, który właśnie stracił w wypadku samochodowym żonę Janinę i stoi przed trudnym zadaniem przekazania tej informacji małym córeczkom i teściom. Na takie rzeczy nikt nie jest przygotowany, a na pewno nie człowiek w samym środku rozpędzonego ŻYCIA.

Ból spowodowany traumatyczną stratą, niezrozumienie okoliczności zdarzenia, obezwładniają Maćka. Aby w ogóle mógł dopuścić do siebie myśl o odbudowaniu dalszego życia bez żony i bez matki dla córek, chce dowiedzieć się DLACZEGO? Dlaczego Janina była tam, gdzie być jej nie powinno? Co tak naprawdę stało się na niebyt ruchliwej drodze na Mazurach, gdzie życie straciła młoda, pozornie szczęśliwa kobieta? Maciek wyrusza w trudną drogę, aby z pojedynczych skrawków złożyć prawdę o śmierci żony. Okaże się, że także prawdę o niej samej i o jej życiu.

Jego opowieść o wspólnym życiu z Janiną, etapach budowania związku i rodziny, to tak naprawdę portret przeciętnego, współczesnego młodego małżeństwa klasy średniej, ukierunkowanego na wypracowanie stabilizacji finansowej i zawodowego awansu. To obraz ludzi, którzy w gonitwie za rozwojem kariery, osiąganiem sukcesów, wpadają w zasadzkę prozy codzienności. Pętla kredytów, zawodowe zobowiązania, dzieci, a gdzieś po drodze, w tym zabieganiu zgubione marzenia i ideały. W tym obrazie małżeństwa Maćka i Janiny, niczym w lustrze, śmiało może przejrzeć się wiele współczesnych, aktywnych zawodowo par…

Ta historia powinna wzbudzić w każdym z nas pytanie: czy jesteśmy wystarczająco blisko drugiej osoby – blisko jej marzeń, spraw, radości i smutków? Czy wystarczająco słuchamy? Czy wystarczająco jesteśmy dla niej TU i TERAZ?

Ale oczywiście to nie jest typowa powieść obyczajowa, chociaż jest to mocno zaznaczony wątek. Akcja toczy się wartko, proces odkrywania przez Maćka sekretów żony i dochodzenie do prawdy, obfituje w zwroty, dynamicznie rozwija się, przyspiesza. Postacie pojawiające się obok Maćka są świetnie sportretowane. Pomimo tego, że dość dużo w powieści jest odniesień do zderzenia się dzieci ze śmiercią matki, autor nie serwuje nam ckliwych, rozrywających serce scen. Wszystko jest tutaj po prostu w punkt! Wyważone. Tyle ile potrzeba. A i tak momentami łamie.

Zakończenie historii to już klasyka thrillera. To także lekki zawód, bo okazuje się, że Maciek zwierzając się nam – czytelnikom, pominął tak naprawdę istotny szczegół, który rzuca inne światło na niego samego i na okoliczności wypadku Janiny…

„Wyrwa” to książka z gatunku nieodkładalnych. Ja przeczytałam ją w niecałe 20 godzin, z przerwą na sen. Za co byłam zła na swój organizm, że mnie zawiódł i nie dał rady czytać całą noc ;)


Zapisane cytaty:

„Młodzi ludzie mają w sobie dużo dumy. Niechętnie zginają kark, jeszcze rzadziej potrafią przyjąć pomoc. Życie nie zdążyło im jeszcze wystarczająco przyłożyć.”

„Tak bardzo chcieliśmy być dorośli i odpowiedzialni, że zapomnieliśmy o tym, czego kiedyś pragnęliśmy. A kiedyś pragnęliśmy przede wszystkim być szczęśliwi.”

„Marzenia często właśnie takie są: typowe, naiwne. Ale to jeszcze nie powód, żeby ich nie realizować.”

„Ból jest zawsze uczuciem subiektywnym. Nie da się go zmierzyć.”

czwartek, 6 maja 2021

Miasto duchów – Ben Creed

Październik i listopad 1951 roku. Stalingrad. Miasto ledwie osiem lat wcześniej uwolnione z blisko dwuipółletniego, wyniszczającego niemieckiego oblężenia (wrzesień 1941 – styczeń 1944), w którym życie straciło, według szacunkowych danych, co najmniej milion mieszkańców. Miasto duchów – mieszkańców głodzonych w czasie blokady, w morderczym mrozie dwóch zim, wegetujących pod codziennym deszczem niemieckich bomb, w nieustannym widmie śmierci. Ci, którzy przetrwali, pozostali przy życiu duchowo okaleczeni w zetknięciu z dojmującym złem, którego doświadczali w najgorszych odsłonach, przez blisko 900 dni blokady. Zakończenie wojny nie uwolniło ich od represji i strachu. Wciąż przecież trwa obłęd stalinowskiej rzeczywistości...



Stalingrad – miasto, w którym pod dyrygenturą komunistycznych władz, trwają przygotowania do świętowania jubileuszu utworzenia Drogi Życia, szlaku transportowego i ewakuacyjnego wytyczonego w czasie blokady przez zamarznięte jezioro Ładogę. Szlaku, który dawał nadzieję uwięzionemu miastu.

Choć akcja „Miasta duchów” rozgrywa się dekadę po wspomnianych wydarzeniach, echo tego okrutnego czasu przenika fabułę, „żyje” w bohaterach powieści. Rozpoczyna się mocnym uderzeniem – odkryciem okaleczonych, zbezczeszczonych ciał pięciu osób, ułożonych na torach kolejowych, w myśl symboliki znanej tylko zabójcy. Akcja rozwija się z pozoru niespiesznie, z każdą kolejną odsłoną potęgując niepokój i grozę. Fabuła bogata w fakty i postacie historyczne, realia życia powojennego społeczeństwa rosyjskiego spętanego sowieckim reżimem.

Szalenie ciekawą postacią jest główny bohater Revol Rossel, milicjant śledczy, niegdyś utalentowany skrzypek. Konieczność rozwikłania zagadki motywu morderstwa pięciu osób i odnalezienia sprawcy, zmusi go do podróży do własnej przeszłości, do powrotu w sam środek radzieckich elit muzyki klasycznej. Miejsca, w którym jego marzenia o muzycznej karierze, zostały zaprzepaszczone tuż przed wojną przez sowiecką tajną milicję.

Kim są zamordowani? Kto i co stoi za ich makabrycznym i wymyślnym mordem? Szaleniec? Sekta? Służby bezpieczeństwa? Kto lub co jest kluczem do rozwiązania zagadki?

Klimatyczny thriller historyczny, który dobrze oddaje ducha czasu powojennej, stalinowskiej Rosji. Oto czytelnik wkracza w świat, w którym liczy się tylko rewolucyjna „sprawiedliwość”. Irracjonalna, bezduszna, złowroga. Bezkompromisowa i pomimo zakończenia działań wojennych, wciąż tak bardzo nieludzka…

„Miasto duchów” składa się z pięciu części, z których każda jest oznaczona nutą muzyczną – ma to istoty związek z dochodzeniem, nad którym pracuje Revol Rossel. Muzyka, obok miasta (w powieściowym przedziale czasowym jest to Leningrad – obecnie Petersburg), jest istotnym „bohaterem” powieści. Wybrzmiewa na kartach patetyczna „Symfonia leningradzka” Dmitrija Szostakowicza, napisana podczas oblężenia miasta w 1942 roku. Muzyczne odniesienia nadają całości unikalnego charakteru, stanowią swoistą przeciwwagę dla siermiężnych realiów, w których osadzona jest cała historia.

Za sprawą czytanych wcześniej książek (m.in. „Ósme życie (dla Brilki), „Jeździec miedziany”, „Czas burz”), był to dla mnie powieściowy powrót do miejsca mi znanego: Petersburga – Piotrogradu – Leningradu – z Pasażem na Newskim Prospekcie, jeziorem Ładoga, rzeką Newą, Twierdzą Pietropawłowską, czy Teatrem Kirowa… Był to powrót bardzo udany.

Za nazwiskiem Ben Creed (a właściwie pseudonimem) kryją się dwaj współpracujący ze sobą panowie: Chris Rickaby (copywriter z doświadczeniem w pracy w reklamie) i Barney Thompson (z wykształcenia dyrygent, studiował w konserwatorium w Petersburgu). „Miasto duchów” to ich debiut, inaugurujący w zamyśle trylogię. Debiut wart uwagi wszystkich wielbicieli thrillerów, kryminałów, a szczególnie tych osadzonych w realiach historycznych.


Bardzo dziękuję Domowi Wydawniczemu REBIS 
za zaproszenie do przedpremierowej lektury książki.



Zapisane cytaty:

„Żadne zwierzę nie jest tak okrutne jak człowiek. Tak pomysłowo, artystycznie okrutne.”

„Naprawdę wielki jest tylko ten, kto śmiało przekracza linię, która inni obawiają się przekroczyć.”

„Gdy ta kobieta gryzie cytrynę, to cytryna się krzywi.”