„Rzeczy, które czynimy z miłości” to książka o rodzinie. O tej, w której wzrastamy przychodząc na świat i o takiej, którą chcielibyśmy sami stworzyć. Powieść dotyka problematyki różnych odcieni macierzyństwa, w tym w sposób szczególny, niespełnionego.
Dla nastoletniej Lauren, dorastającej obok toksycznej, niestabilnej emocjonalnie matki, rodzina to przekleństwo. Z kolei dla przeżywającej kryzys małżeński Angie – siła, wsparcie i zrozumienie.
Angie i Lauren – główne bohaterki powieści Kristin Hannah – to dwie kobiety, które dzieli właściwie wszystko: wiek, doświadczenie życiowe, sytuacja rodzinna, status społeczny. A mimo to ich ścieżki przecinają się i splatają. Rodzi się między nimi przyjaźń, która stopniowo ewoluuje w silną więź emocjonalną. Angie i Lauren mogą sobie wzajemnie ofiarować to, czego każdej z nich brakuje. Różnice nie zawsze dzielą, czasami są podparciem dla nowych relacji.
Kiedy sięgam po książkę sygnowaną nazwiskiem Kristin Hannah wiem czego się spodziewać – emocji, wzruszeń, historii pisanych życiem. I choć bywa, że fabuła trąca zbytnim sentymentalizmem, świadoma powyższych cech, z lekturą spędzam miły czas – dokładnie taki jakiego oczekiwałabym po lekkiej literaturze obyczajowej. Niestety w przypadku „Rzeczy, które czynimy z miłości” mam pewien dyskomfort. Historia wydawała się mi zbyt przewidywalna, zbudowana na oklepanych schematach i niestety obudowana bardzo płytkimi konstrukcjami psychologicznymi bohaterów. Ale oczywiście nie skreślam autorki z kręgu przeze mnie lubianych. Nadal będę czytała Jej powieści, mając w pamięci te według mnie najlepsze: Słowika, Wielką samotność, Gdzie poniesie wiatr i Nocną drogę.
Zapisane cytaty:
„Rodzicielstwo jest sportem drużynowym.”
„Miłość może pomóc nam przejść przez najtrudniejsze doświadczenia życiowe.”
„Poczucie straty zmienia kobietę.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz