„Coś wisi w powietrzu” – mówimy, gdy prześladuje nas przeczucie o niezrozumiałym źródle. Tak też mówią kolejni bohaterowie powieści Diane Setterfield, gdy w gospodzie Pod Łabędziem, tuż nad brzegiem Tamizy, pojawia się mężczyzna z na wpół utopioną dziewczynką… Dziecko, cudem wydarte rzece, rozbudzi w trzech rodzinach nadzieję… Zaś za każdą z nich kryje się przejmująca i poruszająca najgłębsze emocje historia związana bezpośrednio ze stratą.
Początkowo musiałam dość uważnie czytać kolejne „opowieści”, aby wgłębić się w bogatą stylistykę całej historii. Pojawia się też dużo istotnych dla akcji bohaterów, i warto przyswoić sobie ich nietuzinkowe osobowości oraz intrygujące losy.
Ten początek, to też czas, który trzeba dać sobie samemu, aby wejść w specyficzną nastrojowość narracji autorki – gawędziarski sposób opisywania świata jest tutaj bardzo bliski baśni (oczywiście dla dorosłych). Sama zaś fabuła miejscami toczy się na granicy świata realnego i magicznego, a bywa, że meandruje niczym tytułowa rzeka… Ale spokojnie – gdy już dobrze poczujemy się w klimacie powieści, naprawdę trudno oderwać się od lektury, i od tego, co stanowi jej clou: a więc kim tak naprawdę jest znaleziona w rzece dziewczynka? Która z rodzin ma do niej pełne prawo?
W książce pięknie sportretowani są zwyczajnie dobroduszni ludzie, których postępowanie wynika z hołdowania najważniejszym wartościom takim jak: rodzina, miłość, szacunek i troska wobec potrzebujących, pracowitość, wrażliwość na krzywdę, poświęcenie w imię dobra wyższego. Ale jak to w baśni, gdzie istotą jest motyw walki dobra ze złem – są też czarne charaktery i ów podział w „Była sobie rzeka” jest bardzo czytelny.
Niesamowicie zaintrygował mnie jeszcze jeden aspekt w książce. Otóż nie ma w niej jednoznacznie wyznaczonych ram czasowych, ale bardzo łatwo jest sobie samemu określić. Kilka razy wspomniane jest w rozmowach bohaterów o „niedawnych” publikacjach niejakiego Darwina na temat „rzekomego” pochodzenia człowieka od małpy („O powstawaniu gatunków” było po raz pierwszy opublikowane w 1859 roku).
Ale najbardziej pasjonujące są fragmenty poświęcone… fotografii. Przed zamieszczeniem tego wpisu zrobiłam króciutkie „klik” swoim telefonem i w jednej chwili miałam gotową fotkę, którą teraz zamieszczam przy opisie książki. W powieści natomiast przenosimy się do czasów, gdy portretowane osoby musiały wytrwać w bezruchu 15 sekund… Fotografia powstawała w wyniku techniki kolodionowej, polegającej na naświetleniu w aparacie fotograficznym szklanej płyty pokrytej odpowiednimi chemikaliami. Diane Setterfield stworzyła wspaniały wątek odnoszący się do historii fotografii, i w ogóle do fotografii jako magii mającej moc zatrzymania czasu!
„Była sobie rzeka” to zaproszenie do teatru wyobraźni. Przyjmijcie je!
Zapisane cytaty:
Są historie, które można opowiadać na głos, i takie, o których się mówi szeptem, lecz są i takie, które pomija się milczeniem."
To, że coś jest niemożliwe, nie znaczy, że się nie zdarzy.
Dzieci nie są pustymi naczyniami [...] Nie można ich modelować, jak się rodzicom żywnie spodoba. Rodzą się z własnym sercem i nie da się go odmienić, choćby człowiek przelał w nie całą swoją miłość.
Są rzeczy, które nie mają ceny, a najważniejszą z nich jest rodzina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz