Elizabeth Strout potrafi z najprostszych ludzkich historii wydobywać uniwersalne prawdy o samotności, winie, nadziei i złożoności relacji międzyludzkich. Powieść kameralna, cicha w tonie, a jednocześnie pełna wewnętrznego napięcia – emocje wrą tu pod powierzchnią, schowane pod warstwą codzienności, konwenansów i milczenia.
Akcja książki rozpoczyna się jesienią 1959 roku w niewielkiej, prowincjonalnej miejscowości West Annett, w stanie Maine. Głównym bohaterem jest Tyler Caskey – ewangelicki pastor, owdowiały ojciec dwóch małych córek. Spokój jego uporządkowanego życia zostaje zakłócony, gdy nauczycielki z przedszkola zwracają uwagę na niepokojące zachowanie jego starszej córki.
Strout z wrażliwością portretuje swoich bohaterów. Ich psychologiczne rysy są delikatne, ale precyzyjnie nakreślone – każdy z nich nosi w sobie bagaż doświadczeń i prób godzenia się z losem. Nie ma tu dramatycznych zwrotów akcji ani łatwych rozwiązań. Autorka operuje sennym, powściągliwym stylem, który wymaga od czytelnika uważności, ale w zamian oferuje satysfakcję z obcowania z literaturą głęboką i subtelną.
Strout nie mówi wszystkiego wprost, zostawia przestrzeń, aby czytelnik sam dopowiedział sobie motywy i intencje postaci, wszedł w ich wewnętrzny świat. To literatura, która zaprasza do refleksji – nad tym, jak łatwo oceniamy innych, nie znając całej prawdy, i jak trudno jest być sobą w społeczeństwie, które oczekuje określonych ról i zachowań.
To także portret małej społeczności – miejsca, gdzie każdy zna każdego, ale znajomość często jest powierzchowna i podszyta domysłami. Strout ukazuje blaski i cienie takiego życia: poczucie wspólnoty, ale też presję, obłudę i trudność w przełamywaniu schematów.
Dla tych, którzy znają styl autorki – jej powściągliwe narracje, psychologiczną precyzję i czułość wobec zwykłych ludzi – będzie to kolejna ważna lektura. To proza, którą się smakuje powoli, uważnie, z empatią.
Elizabeth Strout słucha, obserwuje i rozumie.
Ja czuję się doskonale w jej pisarstwie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz