Emerytowany sędzia Awiszaj Lazar dostaje nieoczekiwanie zaproszenie od dawnego kolegi z dzieciństwa, na występ stand-up we własnym wykonaniu. Z założenia komediowy monolog przepełniony jest gorzkim rozliczeniem z przeszłością.
Stand-up to dość popularna forma komediowa, polegająca na prezentacji satyrycznego tekstu przez jednego komika. Sukces występu w dużej mierze zależy od treści monologu, jak i charyzmy samego komika.
W takiej zaskakującej formie napisana jest książka „Wchodzi koń do baru”, a ja niestety tego „nie kupiłam”. „Nie bierz tego osobiście, ale do mnie to naprawdę nie przemawia.” – tak próbował wywinąć się ze skorzystania z zaproszenia Awiszaj, i ja go doskonale rozumiem.
Nie lubię Stand-upu i być może dlatego od początku nie było mi po drodze z tą książką. A bardzo żałuję, bo z dużymi oczekiwaniami rozpoczynałam jej lekturę. Byłam pod wrażeniem innej powieści Grosmana pt. „Gdyby Nina wiedziała” i niestety „Wchodzi koń do baru” zwyczajnie mnie rozczarowała… Z większą przyjemnością czytałam nieliczne wstawki retrospekcji drugiego bohatera, niż teksty wygłaszane na scenie przez postać wiodącą – stand-upera Dowale G. Irytowały mnie wtrącane żarty, które odbierałam jako drętwe, bądź niesmaczne. Nie mogłam prawdziwie zaangażować się we właściwy przekaz komika, który dokonuje przejmującej wiwisekcji własnego życia. Są to wspomnienia dramatyczne, pełne traum i obrazu trudnego dzieciństwa, a we mnie nie wzbudzały empatii.
Książka jest przepięknie wydana. Okładka jest magiczna, z wymowną w swojej dwoistości grafiką, która nabiera innego znaczenia po odwróceniu książki dołem do góry. Wizualna forma nawiązania do treści książki zrobiła na mnie wrażenie i… wzruszyła.
Cieszę się, że to nie było moje pierwsze spotkanie z autorem, bo być może nie sięgnęłabym po Jego inne powieści. Zdecydowanie „Gdyby Nina wiedziała” powoduje, że wciąż jestem ciekawa pióra pana Dawida Grosmana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz