Niestety, nie mam zbyt dużo do napisania o powieści, która od jakiegoś czasu rozpala książkowe media społecznościowe. A strasznie żałuję, bo naprawdę oczekiwałam zupełnie czegoś innego.
Tymczasem książka okazała się zbyt ckliwa, nawet jak na moją dość wysoką tolerancję dla wzruszających, chwytających za serce fabuł. Choć sam pomysł na motyw przewodni – gromadzenie w postaci karteczek zapisanych pięknych chwil, dokładnie wyjątkowych pocałunków – fajny w swojej idei. Niestety opowiedziane schematycznie. Do cna przesłodzone. Czegoś zabrakło, jakiejś prawdy. Napisana jest z założenie w sposób, który ma wycisnąć jak najwięcej łez. I przyznam, że się udało, bo choć czytałam z rosnącą rezerwą, w końcu jakaś łezka się zakręciła i w moim sceptycznym oku. Piękne w swojej istocie przesłanie o miłości, wybaczaniu, wsparciu, podążaniu drogą pasji i marzeń, podane w sposób taki… papierowy, a miejscami wręcz trywialny. No szkoda, naprawdę bardzo mi szkoda, bo mogła być z tego mądra książka!
Ale!
Wierzę, że „Tysiąc pocałunków” może się podobać, że może poruszyć i „serce niemal wyrwać z piersi”, bo przecież w literaturze szukamy między innymi intensywnych emocji, a ta ich dostarcza. Tylko niestety dla mnie zostało to pokazane w zbyt uproszczonym i oczywistym wydaniu. W podobnej tematyce, ale bez porównania bardziej dojrzała, jest np. książka „Gwiazd naszych wina”.
Moim zdaniem całą historię pogrążyło zakończenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz