Od wielu lat staram się w wakacje nadrobić troszkę klasyki, znaleźć czas na książki, które z różnych powodów pominęłam na swojej czytelniczej drodze. Tym razem padło na „Kłębowisko żmij” autorstwa Françoisa Mauriaca, noblisty z roku 1952. Powieść miała swój debiut w 1932 roku. Ma formę listu/wyznania, schorowanego, stojącego u progu życia Ludwika. Uznany adwokat zwraca się w nim do swojej żony Izabeli, słowami pełnymi zgorzknienia, rozczarowania. Nikt nie chciałby dostać takiego listu. Naprawdę.
Tytułowe kłębowisko żmij, jako metafora zła, to nie tyle obraz rodziny Ludwika, ale przede wszystkim to, co sam ma w sercu. Żadnych budujących uczuć. Tylko żal, chciwość, oskarżenia, podejrzliwość, poczucie odtrącenia. I chyba wszystko to zrodzone w człowieku na wskroś zakompleksionym, cierpiącym na manię mniejszości. Zadziwia, że przez całe życie z Izabelą pielęgnował w sobie uczucie nienawiści, tylko z powodu młodzieńczych wspomnień żony.
Oczywiście jest to świetna literatura, ale tak przesiąknięta przygnębiającymi emocjami, że brrr…
Biedny Ludwik. I biedni jego najbliżsi… A może to znak ówczesnych czasów, gdy pozycja społeczna i stan posiadania decydowały o ludzkim losie? Ale, czy tylko? Akcja książki obejmuje schyłek XIX stulecia i sięga lat dwudziestych XX wieku, a przecież i współcześnie konsumpcjonizm i niepohamowany materializm wypaczają międzyludzkie relacje, zatruwają rodziny.
Warto przeczytać, ale trzeba nastawić się na naprawdę gorzką lekturę, pełną emocjonalnego brudu i mroku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz