Dobra literatura wywołuje skrajne emocje.
Czasami wcale nie zachwyca.
I właśnie ta książka mnie nie zachwyciła.
Nie wzruszyła nawet.
Ale i nie zabolała w jakiś szczególny sposób.
Wywołała rozedrganie. Wewnętrzny niepokój.
Pozostanie po niej we mnie przejmująca świadomość, że w żałobie człowiek tak naprawdę jest osamotniony. I w tym tkwi dla mnie jej siła...
Paradoksalnie, choć tak bardzo emocjonalna – surowa.
Choć z taką otwartością poruszająca bolesną tematykę przeżywania żałoby – bardzo intymna. Miejscami czułam się jak podglądacz tropiący skrycie narratorkę w jej najbardziej osobistym momencie życia. Jak gdybym potajemnie czytała cudzy pamiętnik. Nie współczesnego bloga prowadzonego online, gdzie niby piszemy o sprawach prywatnych ze świadomością, że czytają to inni, ale tak naprawdę do końca się nie odsłaniamy. Ta książka jest jak tradycyjny pamiętnik pisany offline. Zeszyt zapisany odręcznymi notatkami w chwilach, gdy brak sił, najtrudniejszych, najbardziej samotnych. Tylko dla siebie. Z poczuciem bezpieczeństwa, że nikt do nich nie zajrzy. A jednak autorka obnaża przed czytelnikiem ten najtrudniejszy okres w życiu każdego człowieka – bo przecież ze stratą kogoś bliskiego wcześniej, czy później, zetknie się każdy z nas.
Myślę, że lektura tej książki może być bardzo trudna dla osób, które są w trakcie przeżywania żałoby. Które straciły kogoś, albo towarzyszą komuś w ostatecznym odchodzeniu…
Może być dla nich nie do przebrnięcia, a może… odwrotnie: stać się oczyszczeniem. Katharsis uwalniającym od cierpienia.
Z ciekawością sięgnę po kolejne pozycje, które wyjdą spod pióra pani Miry Marcinów, bo czuć dobrą literaturę.
Zapisane cytaty:
„Była źródłem mojej największej radości, tak jak dziś jest źródłem mojej największej rozpaczy.”
„Matka była źródłem mojej największej przyjemności. I moich największych przykrości.”
„Bo nie ma nic ohydniejszego na świecie niż to, gdy człowiek umiera drugiemu człowiekowi.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz