„Ta obca osoba, moja córka” – taka zaskakująca myśl towarzyszy niełatwemu macierzyństwu Isabelle, matki Amy – nastolatki w trudnym momencie dojrzewania i odkrywania, zaskakującej ją samą, własnej cielesności.
Relacje matka i córka, córka i matka – stare jak świat, prawda? A jednak za sprawę pióra Elizabeth Strout, ciemne i jasne strony tej więzi odkrywamy na nowo. Warto się w nie zagłębić, aby wynieść z tej lektury coś cennego dla siebie. Ot, choćby chwilę refleksji nad własnym rodzicielstwem, stosunkiem do własnych życiowych niepowodzeń, wreszcie swojego miejsca wśród innych ludzi.
Niewielkie przemysłowe miasteczko w południowo-wschodnich Stanach Zjednoczonych, fikcyjne Shirely Fells, lata sześćdziesiąte XX wieku. Co właśnie w to miejsce przywiodło Isabelle i jej córkę Amy?
Bez zbędnego dramatyzowania, czy egzaltacji, poznajemy niełatwe życiorysy nie tylko głównych bohaterek, ale też znajdujących się w ich kręgu kobiet. Bo to jest książka o kobietach. O ich słabościach, lękach, popełnianych błędach, poniesionych porażkach, ale i o ich… biologii, i nade wszystko, o ich niebywałej sile i solidarności.
Co sprawiło, że z natury bliskie sobie osoby – matka i córka – krążą wokół siebie czasami tak bardzo obce? Tak siebie nie potrafiące zrozumieć? Przepełnione złymi emocjami? Dlaczego Amy widzi w matce kobietę ograniczoną lekturą pisma Reader’s Digest? Dlaczego Isabelle postanawia wyjść poza ten zarzut i sięga po "Hamleta" (obłędnie napisana jest jej wewnętrzna polemika z wersami Szekspira!), czy "Panią Bovary"? Przy wszystkich swoich lękach i uprzedzeniach była zachowawcza – pragnęła żyć w zgodzie ze wszystkimi, daleka od angażowania się w konflikty, jednocześnie izoluje się od innych. W opinii córki – izoluje się od życia. Wreszcie – jaką tajemnicę dźwiga Isabelle? Tajemnicę, która określiła ją jako dorosłą kobietę i jako matkę. Uwolnienie się od niej pozwoli Isabelle budować na nowo relacje z córką, a także uwolni ją od ograniczeń, które sama sobie przez lata narzucała.
Choć to dopiero moje drugie spotkanie z prozą tej pisarki, rozpoznaję już jej styl: fabuła osadzona w doskonale sportretowanej niewielkiej społeczności, plastycznie określone postacie, no i ta szczypta sarkazmu, cierpkiego, miejscami gorzkiego, ale jednak humoru. Już wiem, że za to będę lubiła Elizabeth Strout.
Świetna książka! Pełna prostych, życiowych mądrości.
Zapisane cytaty:
„[…] nie mogła przestać myśleć o tym, że prawdziwe życie ciągle czeka na nią gdzie indziej.”
„Życie potrafi być nudne i trzeba mieć coś, czego się wypatruje.”
„[…] w życiu ma się wystraczająco dużo własnych kłopotów i nie trzeba sprowadzać sobie na głowę smutków innych ludzi.”
„[…] jak łatwo można zniszczyć czyjeś życie. Życie śliskie jak materiał, można było przeciąć nagle nożycami przypadkowych chwil skupienia się na własnej przyjemności.”
„[…] aby zjeść słonia, trzeba gryźć kęs za kęsem.”
„Ale co można było zrobić? Tylko iść dalej. Ludzie żyli dalej, tak od tysięcy lat. Przyjmowali otrzymywaną dobroć, pozwalali by wsiąkała w nich jak najgłębiej, a pozostałe ciemne zakamarki nosili w sobie, mając świadomość, że z upływem czasu staną się one w miarę znośne.”
„Jakie to zaskakujące, że można bezwiednie zrobić swojemu dziecku krzywdę, przez cały czas myśląc, że jest się troskliwą, sumienną matką. Okropne uczucie.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz