Historia młodej Albanki, Beki, która składa przysięgę, że wyrzeka się do końca życia swojej kobiecości. Przyjmuje męskie imię Matja. A wszystko to w myśl albańskiego kodeksu prawa zwyczajowego, nazywanego kanun. Zakorzenionego w albańskiej tradycji, bardzo trudnego do zrozumienia i akceptacji przez współczesnego Europejczyka. Kobieta w razie konieczności lub potrzeby staje się mężczyzną. Przysięga dziewictwo i rozpoczyna żyć jak mężczyzna. W społeczeństwie, w którym obowiązuje kanun, na porządku dziennym jest też krwawa zemsta i zasada: honor ponad wszystko. W znaczeniu dosłownym. I o tym jest ta książka.
Dość trudna lektura, z dwóch powodów. Pierwszy, najważniejszy: mam w sobie małą tolerancję dla społeczeństwa, gdzie status kobiety jest niższy niż mężczyzny, a jej prawa jako człowieka łamane.
Drugi, to forma: książka napisana jest jak strumień myśli: bez wielkich liter i kropek znaczących koniec zdania, bez wyszczególnionych dialogów. Ze znaków interpunkcyjnych tylko przecinki. Powtórzenia wprowadzające melodykę niczym w pieśni. Wyzwanie dla czytelnika. W miarę lektury weszłam jednak w rytm języka, pewną transowość stylu. Dałam się autentycznie temu porwać. Wyobraźnia poszła w ruch. Zrozumiałam, że ów zabieg dobrze oddaje poetykę tej powieści. Proza zapisana niczym wolny, czy biały wiersz. Pozwala to też czytelnikowi na samodzielną interpretację tekstu, bez narzucania kreacji emocjonalnej.
A sama warstwa fabularna – przejmująca, jak zawsze, gdy dotyka niesprawiedliwości i gorszego traktowania człowieka, tylko ze względu na jego płeć.
„Dom jest tam, gdzie obcięto ci skrzydła” – najbardziej bolesny fragment tej książki…
Polecam, ale uprzedzam – początek nie jest łatwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz