poniedziałek, 29 stycznia 2024

Nikodem Dyzma między ustami, a brzegiem pucharu ;)

Tytuł dzisiejszego wpisu to oczywiście nawiązanie do dwóch powieści, o których chcę dzisiaj napisać.


Czasami lubię wracać do książek, które kiedyś już czytałam. 

Dołęgę-Mostowicza uwielbiam. Oprócz: „Kariery Nikodema Dyzmy”, czy „Znachora”, godne uwagi dla współczesnego czytelnika są te mniej popularne: „Złota maska” i „Wysokie progi”, czy „Kiwony”.
Pamiętam natomiast, że przez „Między ustami, a brzegiem pucharu” Marii Rodziewiczówny nie przebrnęłam. Pokonały mnie wybrzmiewający literacką naiwnością styl pisarki i dziewiętnastowieczna mentalność stworzonych przez nią bohaterów. 

Tym razem z ciekawością powróciłam do przewrotnej historii Nikodema Dyzmy, w nowej odsłonie Wydawnictwo Harde. Opowieść o prostym cwaniaku, którego nazwisko stało się synonimem karierowiczostwa – niezmiennie aktualne! Historia znana mi, także dzięki serialowej roli Romana Wilhelmiego, a mimo tego, pochłonęła całkowicie, jakby czytana na nowo. 

Mniejszy entuzjazm wywołał we mnie romans „Między ustami, a brzegiem pucharu”, opowiadający o przemianie, jakiej dokonać się może w człowieku tylko pod wpływem prawdziwej miłości. Pomimo językowego uwspółcześnienia, wciąż brzmi dla mnie anachronicznie. Może ze względu na samą fabułę? Psychologiczne kreacje bohaterów odebrałam też jako zbyt silnie naznaczone mentalnością z przełomu wieków. I nawet (skądinąd bardzo dobra) współczesna redakcja, nie wyrwała do końca tej książki z XIX-wiecznej narracji, chociaż z pewnością znacznie ułatwia jej czytanie. 

W powieściach Rodziewiczówny i Dołęgi-Mostowicza zaczytywałam się jako nastolatka, wertując w czasie wakacji bibliotekę swojej Babci! Już wówczas, z nie do końca ukształtowanym gustem czytelniczym, wyczuwałam, że Rodziewiczówna jest dla mnie zbyt melodramatyczna, zaś Dołęga-Mostowicz – to było to! 

Podobne odczucia miałam teraz, czytając te dwie, odświeżone redakcyjnie powieści. Być może na taki, a nie inny odbiór, ma też wpływ to, że uwielbiam dwudziestolecie międzywojenne, a Dołęga-Mostowicz świetnie w swoich powieściach oddawał ówczesne realia. Maria Rodziewiczówna, nazywana swego czasu „królową polskiego romansu”, mimo wszystko nie przetrwała według mnie próby czasu. 

Bardzo dziękuję Wydawnictwo Harde 
za obdarowanie mnie pięknie wydanymi 
i na nowo zredagowanymi książkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz