czwartek, 8 kwietnia 2021

Lady M. – Ałbena Grabowska

Po książkę sięgnęłam, bo daję duży kredyt zaufania twórczości pani Ałbeny Grabowskiej. Kilka lat temu spodobała się mi Jej saga o rodzinie Winnych (czytałam jeszcze zanim pojawiła się informacja, że „Stulecie Winnych” będzie zekranizowane), a zachwyciły losy bohaterek powieści „Matki i córki”. Poza tym wszystkim, autorka wydaje się być osobą bardzo ciepłą, sympatyczną i podziwiam, że łączy wymagającą pracę zawodową (jest lekarzem neurologiem) z pisarstwem. 



Niestety w przypadku „Lady M.” mam kłopot. Nie chciałabym napisać, że książka jest… słaba, bo od wiedzy i warsztatu krytyka literackiego dzieli mnie przestrzeń kosmiczna, ale… porywająca nie jest. A szkoda, bo tematyka – zdrada, pragnienie uznania, władzy i sukcesu – pomimo tego, że stara jak świat, to jednak wciąż jest w literaturze eksploatowana, często z powodzeniem. Nie w tym przypadku. Coś poszło nie tak. 

Szekspirowska Lady Makbet to symbol kobiety żądnej władzy i zaszczytów, nieznającej skrupułów i niecofającej się przed największym złem. Ile z tej demonicznej postaci jest w Małgorzacie stworzonej przez pióro Pani Ałbeny Grabowskiej? Bo tytuł powieści jednoznacznie nawiązuje do napisanej około roku 1606 tragedii Wiliama Szekspira „Makbet”. 

Małgorzata to kobieta dążąca do doskonałości, perfekcjonistka, wymagająca wiele od siebie, ale też i od innych. Szczególnie od męża, na którym wywiera presję odnośnie jego kariery naukowej i awansu zawodowego. Nie jest to jednak budująca motywacja, wspieranie poprzez towarzyszenie w rozwoju osobistym, tylko właściwie… wymuszanie, stawianie celów do bezwarunkowego realizowania. Kiedy w usystematyzowaną codzienność dwojga bohaterów wkradają się namiętności ulokowane poza ich związkiem, a na horyzoncie pojawiają się nowe możliwości zawodowe Krzysztofa, coś zaczyna pękać. Atmosfera w książce jest ciężka, duszna, spięta, by finalnie eksplodować dramatycznymi wydarzeniami. 

Nie czuję się kompetentna, aby oceniać warsztat pisarski twórcy, ale jako czytelnik-odbiorca mogę napisać, że miejscami powieść czytało się mi… niewygodnie, tak jakby pewne elementy fabuły były niespójne, kanciaste. Z bohaterów dość wyraziście, choć z drugiej strony stereotypowo, zarysowana jest postać Małgorzaty – tytułowej Lady M. oraz jej męża Krzysztofa. Zupełnie niedopracowana wydaje się mi konstrukcja relacji małżonków z synami. Noszą bardziej znamiona zarysu, niż dobrze zbudowanych i pełnych. Totalnie nijaka postać nowego dyrektora szkoły, w której jako nauczycielka nauczania początkowego pracuje Małgorzata. 

Wielu czytelników wspomina, że zakończenie książki wbija w fotel i jest zaskakujące. W mojej opinii zakończenie jest niesmaczne i definitywnie nurza „Lady M.” w kiczu… czyniąc przeciętnym czytadłem. Być może pominięcie dwóch ostatnich akapitów powieści, w jakimś stopniu by ją obroniło. 

Ze spraw czysto technicznych, zupełnie nieistotnych dla merytorycznej opinii o lekturze – irytowała mnie czcionka użyta do wydruku tekstu (zbyt drobna i jakby za szeroka) oraz niewielkie potknięcia redakcyjne, jak np. wyrazy ze znakiem przeniesienia w środku wersu. Zauroczyła natomiast okładka, ale tutaj do głosu dochodzą moje subiektywne upodobania estetyczne – lubię okładki graficzne, a nie przepadam za modnymi i często teraz stosowanymi fotograficznymi. Taka tam fanaberia ;) 

Aż mi smutno, że dzielę się takimi niefajnymi przemyśleniami. Mimo wszystko na pewno będę sięgała po powieści pani Ałbeny Grabowskiej, wszak nawet najwięksi pisarze mają w swoim dorobku niezbyt udane pozycje :) Na pewno z czystym sumieniem mogę polecić wspomniane na początku tego wpisu „Matki i córki”. 


Zapisane cytaty:

„Na tym polega związek. Ludzie się wspierają i pomagają sobie. Nie wymagają jedno od drugiego, nie stawiają sobie warunków, nie walczą i nie negocjują.”

„… specyficzne zlepki słów niosące jakiś przekaz, zwane wierszami…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz