Powiem szczerze, że ostatnimi czasy nie jest mi po drodze z sensu stricto literaturą obyczajową z mocnym zafiksowaniem na romans. Dlatego ta powieść nie zagościła jakoś specjalnie w mojej pamięci i sercu, bo jak widać po fotce (kwitnące gałązki wiśni!!!), przeczytałam ją i sfotografowałam wczesną wiosną.
I o ile zaczyna się ciekawie (utrata pamięci przez główną bohaterkę), to w miarę rozwoju akcji zaczyna się pojawiać za dużo dziwnych zawirować losu, rozbudowanych pobocznych wątków, postaci pojawiających się znikąd… jakoś się w tym galimatiasie nie mogłam odnaleźć. I jeszcze relacje między bohaterami, które w moim odczuciu były co najmniej dziwne. Wszystko to prowadzi do tego, że w finale gubi się gdzieś to przejmujące wyznanie zawarte w tytule.
Może to nie był mój czas na taką książkę…