O jaka to dobra książka! Kate Quinn jaką pokochałam za „Kod róży”. Za dużo o fabule nie napiszę, aby nie odbierać przyjemności z poznawania historii siedmiu mieszkanek Pensjonatu pod Dziką Różą. Domu, który sam, jako świadek morderstwa i niemy obserwator życia swoich mieszkanek, jest istotnym, uroczym bohaterem, mającym swój głos jako jeden z… narratorów. Choćby to był tylko głos w postaci… trzepotania firankami.
Początek lat 50-ych w Stanach Zjednoczonych, odbijających się od kryzysu lat przedwojennych i okresu II wojny światowej. Opętanych strachem przed „czerwoną zarazą”, czyli komunizmem. Wszyscy z zapartym tchem śledzącą proces małżeństwa Rosenbergów oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Związku Radzieckiego, z entuzjazmem kibicują próbom nuklearnym i toną w stereotypach związanych z tożsamością społeczną ówczesnych kobiet: przesłodzony wizerunek szczęśliwej gospodyni domowej, bez prawa do samostanowienia i rozwoju.
To tylko doskonale nakreślone tło do ukazania losów siedmiu kobiet: Reki, Nory, Fliss, Bei, Arlene, Claire i Grace. Wyrazistych, niepokornych, z własną historią, traumami, marzeniami i sekretami.
To ich oczami przyglądamy się gorącym tematom ówczesnej Ameryki. Gdzieś w tle trwają badania nad tabletką antykoncepcyjną, wciąż aktualna jest problematyka segregacji rasowej, a państwo wysyła w daleki świat swoich żołnierzy, by walczyli z komunizmem w Korei.
Czytajcie, albo słuchajcie (doskonała lektorka!) koniecznie! I absolutnie nie zaglądajcie przed rozpoczęciem lektury do zmieszczonego przez Autorkę na końcu posłowia!
Cudowna opowieść o kobiecej przyjaźni i lojalności!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz